Teraz powraca do nich z powieścią „Zalotnice i wiedźmy” (wyd. Prószyński i S-ka), w której przedstawia dalsze losy Joanny i innych bohaterek z pierwszej części cyklu.
"Pochodzimy ze wspaniałego rodu. Nasze prababki były mądrymi, a niekiedy znanymi i wielkimi kobietami. Miały cudowną moc, która pozwalała im pomagać ludziom. Ta moc wywodzi się z miłości. Dlatego jeśli przydarzy Ci się coś dziwnego lub magicznego, nie obawiaj się, kochanie. To tylko miłość, to część naszego dziedzictwa.”
Jak mówi autorka, „Zalotnice i wiedźmy” to książka o miłości, pasjach życiowych i wielkiej tajemnicy. To historia zwyczajnej kobiety z rodu kobiet niezwykłych. Ich inteligencja, ambicje i głód wiedzy miały zapewnić im sukces. Ale nie zawsze tak było. Główna bohaterka Asia, zmuszona sytuacją życiową, wyjeżdża z córką do Berlina, gdzie jeszcze raz zaczyna wszystko od nowa. Sprawy układają się pomyślnie do momentu, kiedy w jej bezpieczne, spokojne życie wkracza były mąż. W tym samym czasie dzięki dokumentom odziedziczonym po prababce Lavernie Asia poznaje zaskakujące losy kolejnych kobiet ze swojej rodziny. A są to historie pełne niespodzianek, namiętności i pasji. Historie, przez które, jak mantra, przewija się prawdziwa, wielka miłość... Czy jest też pisana Asi?
Joanna Miszczuk duchem jest wrocławianką, choć ciałem bywa tam rzadko. Obecnie mieszka i pracuje w Berlinie, jest matką trzynastoletniej córki. Przeprowadzała się osiem razy, dotychczas mieszkała w Niemczech, Francji i Polsce. Niepoprawna romantyczka, choć szalenie uporządkowana i logiczna. Jej ulubione miejsca to Wrocław, Montmartre w Paryżu, Berlin i Sopot. Pisze powieści, teksty kabaretowe, a także wierszyki dla dzieci.
Fragment książki:
Asia, luty 2010, Paryż
Logika podpowiadała, że paryski świt w lutym powi-nien być szary i ponury. Logika sobie, a fakty so-bie… Obudziła mnie przejrzysta biel za oknem. Śnieg sypał gęstą ścianą białego błyszczącego kon-fetti. Nie wiem, może go rozświetlało słońce zawie-szone gdzieś hen nad śnieżnymi chmurami? Cokol-wiek by to było, z pewnością nie byłam to ja! Nie czułam się ani trochę rozświetlona wewnętrznym ogniem miłości. W sypialni mojego apartamentu w Bersolys St. Germain posapywał przez sen André, mój paryski notariusz, mój paryski kochanek. Spędziliśmy razem noc, więc chyba ten pierwszy raz już się liczy i powinnam się oswoić z myślą, że właśnie mam kochanka. Termin rozprawy rozwodowej z Piotrkiem został wyznaczony na koniec lutego, co oznacza, że jestem jednak, choć teoretycznie, mężatką z kochankiem. Może ja jestem przedpotopowa, może i mam moralne prawo żyć jak kobieta wolna, ale jakoś wcale nie zachwyca mnie ta sytuacja. Zresztą, kto wie, może na mój minorowy nastrój wpływa fakt, że ta noc wcale nie okazała się zachwycająca. Było miło i przeciętnie. Bez fajerwer-ków. Żadnych porywów serc, żadnych uniesień sza-lonych, żadnego dzikiego seksu. Jak już, jakby nie było, w miarę przyzwoita, mężatka bierze sobie ko-chanka, to chyba coś z tego powinna mieć?
Gdzieś kiedyś wyczytałam, zapewne w jakimś idio-tycznym kobiecym piśmie w poczekalni u dentysty, że jeśli partnerzy są zgrani w tańcu, to doskonale się komponują również w sypialni. Zawsze miałam wra-żenie, że te wszystkie tak zwane pisma kobiece kan-tują czytelniczki. André tańczy fantastycznie… Jest fenomenalnym kompanem do zabawy, interesują-cym rozmówcą, dysponuje rozległą wiedzą z tak wielu różnorodnych dziedzin, że niekiedy czuję się przy nim zwyczajnie niedouczona, do tego jest dżentelmenem w każdym calu i jest romantyczny w zakresie absolutnie wystarczającym. Jest też przystojny i za mną szaleje. Co ze mną jest nie tak? Powinnam się była w nim po uszy zakochać. A się nie zakochałam. I tu właśnie leży problem. Intymne chwile z Piotrkiem były wspaniałe, ale gdyby obok łóżka siedział recenzent i komentował, to pewnie komentarz z akcji Asia-Piotruś wypadłby mizernie na tle sprawozdania tego samego recenzenta z wczorajszej nocy. Ale Piotrusia kochałam. A w łóżku jest jednak miejsce na troje. Ona, On i Miłość. I tej miłości wczoraj mi zabrakło… Szlag by to trafił. Czy ja, nieszczęsna idiotka, nadal po tym wszystkim kocham Piotrka?! Stanowczo nie powinnam, a już na pewno po tej paskudnej rozmowie przed Wigilią zeszłego roku nie powinnam! Nie zgadzam się absolutnie, nie chcę go już kochać, nie! No tak, Piotrka na pewno nie, ale czy ja chcę pokochać kogokolwiek? Spojrzałam w oczko brylantu lśniącego na mojej dłoni. Miłość? Czy mnie jest pisana jakakolwiek miłość? Pogrążyłam się we wspomnieniach.