|
Asia, Wigilia 2009, Wrocław
Ostania Wigilia wypadła co najmniej głupio. Dopra-cowaliśmy wcześniej kwestie organizacyjne telefo-nicznie. Ferie w niemieckiej szkole Kamili zaczynały się dopiero od dwudziestego trzeciego grudnia, a niemieckie przepisy zakazują zwalniać dziecko z zajęć tuż przed feriami i tuż po nich.
Co oznaczało, że przyjedziemy do Wrocławia dopiero wieczorem w przeddzień Wigilii. Oczywiście mogłam przygotować święta w jeden dzień, ale jedynie pod warunkiem, że wcześniej Piotrek zrobi zakupy, a mój mąż, niestety, odmówił współpracy. Tłumaczył się gęsto, plątał, kombinował, składał sprzeczne zeznania, tak że kompletnie nie wiedziałam, o co mu chodzi. Zanim zdążyłam skojarzyć, że durne wymówki w postaci niesprecyzowanych obowiązków służbowych nie mogą przecież dotyczyć okresu świąt, kiedy wszystkie biura są pozamykane i nikt nie pracuje, dałam się wmanewrować w spędzenie świąt u mojej mamy. Jedynymi logicznymi argumentami w tej rozmowie było, że Szewską przecież wynajęłam Justynie, a mieszkanie na Powstańców jest za małe na święta.
Wigilię od czasu przeprowadzki do mieszkania po babci zawsze obchodziliśmy u mnie. Wcześniej byli-śmy gośćmi mamy i Kazia. Rodzice Piotrka każdą kolejną Wigilię spędzali u dzieci, a że Piotrek urodził się w rodzinie wielodzietnej, nasza kolejka wypadała za dwa lata. Powrót na Szewską obudził jednak mo-je wszystkie najlepsze wspomnienia wigilijne i mimo wstrętu do gotowania i mnóstwa pracy związanej z przygotowaniem tradycyjnej kolacji, to właśnie tam, w otoczeniu najbliższych ukochanych osób, czułam prawdziwego ducha Bożego Narodzenia. Ale Szew-ską wynajęłam Justynie… Mimo to jednak, i mimo głupiej, nie do końca jasnej sytuacji z Piotrkiem po-stanowiłam, że święta muszą być rodzinne, ciepłe i wesołe. Niech sobie będzie Wigilia u Krystyny i Kazia. Dogadałam szczegóły z mamą i postanowiłam, że nie będę się czepiać.
Jednak w kolejnej rozmowie telefonicznej z Piotrkiem wyskoczyła następna głupota. Kamila miała ferie do trzeciego stycznia, a mnie, niestety, w pierwszym roku pracy urlop nie przysługiwał. Dieter poszedłby mi na rękę i dałby mi bez problemu te cztery dni wolnego, ale po pierwsze, chciałam być lojalna wobec moich biurowych kolegów, bo jeśli oni muszą pracować, to dlaczego ja nie, a po drugie, niczym powietrza potrzebowałam jasnej sytuacji z Piotrkiem. To oczywiste, że święta spędzimy razem w gronie rodziny, ale potem jest sylwester i Nowy Rok.
Nie wiedziałam, jaki ten nowy rok będzie, nie wie-działam, czy rozstanie związane z moją niemiecką posadą pogłębiło kryzys naszego małżeństwa, czy wręcz przeciwnie, otworzyło Piotrkowi oczy na to, że jesteśmy rodziną i że mnie kocha. Krótko mówiąc, nie wiedziałam nic o nas, czy coś takiego jak MY jeszcze w ogóle istnieje. Wyjaśnianie tej sprawy przez telefon było bzdurą, wiedziałam, że czeka nas poważna decydująca rozmowa, ale ze strachu przed tą rozmową postanowiłam wybadać grunt, rzucając przynętę w postaci sylwestra. W trakcie jednej z rozmów przez skype’a, po sprawozdaniach z postępów Kamili w szkole zapytałam:
– Co my właściwie zrobimy z sylwestrem w tym ro-ku?
– A co planujesz? – odpowiedział ostrożnie pyta-niem mój mąż.
– No właśnie nie wiem. Zawsze spędzaliśmy sylwe-stra w górach na nartach, ale widzisz…
– Jak ty to sobie wyobrażasz? – wszedł mi w słowo. – Takie wyjazdy rezerwuje się z wielomiesięcznym wyprzedzeniem i to kosztuje. A ja nie stoję finanso-wo najlepiej, miałem wydatki i…
– Przecież ja też zarabiam – wtrąciłam głupio, zapominając, że i tak nie mogę nigdzie jechać, bo nie mam urlopu.
Na szczęście niechęć Piotrka do wspólnego wyjazdu była silniejsza od chęci skorzystania z mojej wielko-dusznej oferty finansowej i małżonek, nie zwracając uwagi na moją wypowiedź, kontynuował rozpędem:
– Samochód musiałem zmienić, mieszkanie utrzy-mywać, a pensja jedna. I Kamila przecież całe wa-kacje była tylko na mojej głowie, teraz jeszcze pre-zenty pod choinkę, przecież wiesz, że chcę jej kupić i-phon, to kosztuje. No i jak przyjeżdża na ferie, to chcę, żeby miała dużo rozrywek i zawsze kupuję jej wszystko, o czym marzy… Przecież wiesz sama…
Wiem, pomyślałam. Wiem, że młoda wraca od Piotrka z masą nowych gadżetów. Schowałam głęboko pytania, które lęgły się we mnie od trzech lat. Co mają zastąpić te wszystkie podarunki? Wiem, że Piotrek kocha Kamilę nad życie. Czy na pewno? A może prezentami usiłuje zagłuszyć wyrzuty su-mienia, że bardziej niż ją kocha kogoś innego? I jeszcze ta granitowa pewność, że ja na pewno tym kimś nie jestem… Westchnęłam ciężko. Nie da się skleić potłuczonej szklanki bez śladu, rysy pozosta-ną zawsze, a na naszej szklance to nie rysy są pro-blemem, tylko wielka dziura, przez którą wyciekają wszelkie próby naprawienia szkody.
– Wiem – przyznałam smutno. – Piotrek, musimy porozmawiać. Musimy wyjaśnić sobie całą sytuację bez niedopowiedzeń, bo już życie na odległość jest wystarczająco trudne. Jeśli zaczniemy się okłamy-wać, to będzie jeszcze trudniej. Popsuło nam się już dawno i jak idioci próbujemy udawać, że dajemy sobie z tym radę. Nie dajemy.
– Asia, to nie jest rozmowa na telefon. Porozmawiamy, jak przyjedziesz, dobrze?
– Dobrze. – On ma rację pomyślałam, porozmawia-my przed Wigilią. – Piotrusiu, przyjedziemy późno dwudziestego trzeciego. Położymy młodą spać i pogadamy. Okej?
– Asiu, zróbmy inaczej. Jedź od razu do matki. I tak całą Wigilię będziecie tam z Kamisią zajęte przygo-towaniami. Zadzwoń, jak wjedziesz do Wrocławia. Przyjadę do was i może jeszcze wyskoczymy do La Scali. Chcesz?
Do La Scali chciałam zawsze, ale dlaczego Piotrek wysyła mnie do mamy? Czyżby to była zapowiedź końca? Z jednej strony byłam przerażona i zrozpaczona, z drugiej… chyba poczułam ulgę. Nie mogłam i nie chciałam z nim dłużej rozmawiać.
– Dobrze. Zdzwonimy się jeszcze. Dobranoc, Piotru-siu.
– Dobranoc. – Uciekł spojrzeniem gdzieś w bok. Klik! – i zniknął z ekranu mojego laptopa.
|