|
Kiedy wreszcie ciężarówka zniknęła w strugach deszczu, ponieważ utknęła gdzieś na poboczu – Panie Boże, pobłogosław Panu Volkswagenowi, kimkolwiek jest – Candace szturchnęła mnie i powiedziała.
–-Co to za pagórki w dżungli przed nami?
Moją pierwszą myślą było „wrogowie!”, jednak pagórki okazały się bardzo duże, nieruchome, zarośnięte i spiczaste – niczym wyprostowane stopy pod kocem – różnica polegała na tym, że było ich dwanaście, do tego wielkich i stromych jak piramidy, którymi zresztą się okazały ku naszemu olbrzymiemu zdziwieniu.
Podróżowanie w samochodzie kempingowym to jedna rzecz: można przecież jechać przed siebie, dopóki się nie trafi w jakieś ciekawe miejsce. Niestety, nie da się po prostu przylecieć do Toskanii i wrzasnąć „Czy ktoś w okolicy ma mieszkanie do wynajęcia?!”.
Dlatego musiałem wszystko zaplanować. I to podziałało.
Jechaliśmy wśród toskańskich wzgórz. Jesienne słońce wisiało nisko na nieboskłonie. Matra, mały samochód sportowy kupiony wiele lat temu, kiedy jeszcze mieszkaliśmy w Paryżu, miękko wchodziła w zakręty. Mijaliśmy tarasy z powykręcanymi drzewkami oliwnymi i winorośle, których liście mieniły się żółcią i czerwienią w piekącym słońcu. Średniowieczne mury i wieżyce Monte San Savino zniknęły za nami, w miarę jak wjeżdżaliśmy coraz wyżej. W końcu winnice ustąpiły miejsca sosnom. Przejechaliśmy przez kilka osad z rozpadającymi się kamiennymi domami oraz wiekowymi drzewkami oliwnymi i trafiliśmy prosto na złożone z sześciu domów borgo Palazuolo. Candace krzyknęła:
– Skręć tutaj!
Wbiłem biedną matrę w wąską drogę obok przekrzywionego kościoła z odpadającą sztukaterią oraz długą kamienną stajnią z dużą kapliczką poświęconą Madonnie. Przemknęliśmy między rzędami cyprysów rosnących na cmentarzu, gdzie na każdym z grobów palił się wieczny ogień zasilany elektrycznością. Następnie minęliśmy zbitą na poczekaniu, drewnianą tablicę z ręcznie wykaligrafowanym napisem Podere Bastardino – niezła nazwa dla domu, prawda? Wtedy Candace wydała mi ostatnią komendę:
– Skręć w lewo przy Madonnie!
Biorąc pod uwagę, że w Toskanii spotyka się całe plejady podobizn Madonny, niemal trącających się łokciami, jej polecenie można by porównać do wydanej żeglarzowi komendy: „Skręć w lewo przy następnej fali!”. A jednak ta konkretna Madonna – niech błogosławione będzie jej poczciwe spojrzenie – stała dokładnie w miejscu, w którym droga się rozgałęziała. Na prawo prowadził błotnisty szlak wyznaczony przez furmanki i prowadzący gdzieś w mrok, tymczasem kamienista dróżka na lewo wznosiła się do góry, prosto w stronę czerwonego słońca.
|