Skąd decyzja o nakręceniu komedii romantycznej?
To gatunek, który wzbudza powszechną niechęć, mimo że odzwierciedla nasze spojrzenie na miłość. Dobrze wiemy, że te filmy nie grzeszą realizmem. Tworzą pewien mit, fałszywy obraz, w którym miłość nam się przytrafia, a nie jest kwestią wyboru.
Co było dla Pana największym wyzwaniem?
Chciałem nakręcić czysty film gatunkowy, który bawiąc widza będzie prowadził z nim postmodernistyczną zabawę konwencjami. Najtrudniejsze było znalezienie złotego środka między tymi, często sprzecznymi, celami. Mam nadzieję, że „Miłość i inne nieszczęścia” zostanie przyjęta jako pomysłowa komedia romantyczna, która wychodzi poza ograne stereotypy.
Postaci w Pana filmie są dość nietypowe.
Wybierając postaci, kierowałem się kategorią oryginalności. Ostatnio zauważam, że hollywoodzcy twórcy stawiają na bezbarwne postaci. Myślą chyba, że filmy staną się uniwersalne tylko wtedy, gdy pozbawi się je wszelkiego rodzaju ekscentryczności. Moim zdaniem jest wręcz odwrotnie: publiczność chętniej utożsamia się z wyjątkowymi bohaterami, bo oni łatwiej zapadają w pamięć.