|
Nie uważa Pan, że zakochani częściej żyją w świecie fantazji, niż w rzeczywistości?
Nie mogę mówić w imieniu wszystkich, ale wiem, że moim problemem jest mieszanie tych dwóch światów. Ryzyko związane z zagłębianiem się w fantazji polega na tym, że tracimy wtedy kontrolę nad rzeczywistością, nie mamy na nią żadnego wpływu. Z drugiej strony, rzeczywistość potrafi przytłaczać. Wydaje mi się, że idealne byłoby połączenie tych dwóch elementów: mieć głowę pełną marzeń i jednocześnie stać twardo na ziemi.
Jak przebiegało kompletowanie obsady?
Zacząłem od Jacks. Gdy znalazłem już Brittany Murphy, pozostałe części układanki same się dopasowały. Aktorzy musieli nie tylko wcielić się w swoje postaci, ale także współgrać z resztą zespołu. Najważniejsze było znalezienie osób, które uwiarygodnią przyjaźń, jaka połączyła tych bohaterów.
Ciekawym zabiegiem jest zakończenie komedii fragmentem filmu, w którym główne role grają Gwyneth Paltrow i Orlando Bloom.
Końcówka sprawiła najwięcej trudności, bo targały mną dwie sprzeczne pokusy: stworzenie udanej komedii romantycznej, a jednocześnie zakpienie z konwencjonalnie słodkiego finału. Zaproponowaliśmy widzom coś, co, mam nadzieję, przypadnie im do gustu, a zarazem zachęci do wyśmiania stereotypu. Oczywiście, można by powiedzieć: „Po co w ogóle happy end?” Odrzucenie takiego rozwiązania byłoby jednak błędem. Chciałem, nie bez wstydu, przyznać się przed widzami, że mnie również podobają się historie z happy endem. Zawsze mam jednak świadomość, że to tylko bajka...
|