|
Mama mówi, że ta inność bierze się stąd, że na zachodzie są wysokie góry i tamtejsze niebo jest krótkie i całe zębate od tych gór, podczas gdy większość Chałchasów żyje w przyjaznych, bezkresnych stepach, i dlatego ich język jest taki otwarty. Ja tam nie wiem, ale sama mówię raczej tak jak mama, bo tato, kiedy byłam mała, dużo ze mną nie rozmawiał. Ale też nie mówię zupełnie jak mama, i w szkole od razu poznali, że to pewnie tato skądś do nas przybył, bo pani nauczycielka rozmawiała z mamą, i mama mówi tak samo jak wszyscy w naszym ajmaku. Kiedy opowiadałam o tym babci, powiedziała, że nie zaprę się swoich przodków i że to dobrze. Tato tylko słuchał i wyglądał trochę smutno, bo w naszym ajmaku zawsze miał problemy ze swoim językiem i pewnie by nie chciał, żebyśmy i my je miały. A w ogóle to tato rzadko się odzywał.
Dawniej myślałam, że ciągle myśli o pracy, bo stado jest tylko na jego głowie, nie ma synów, którzy by mu pomogli. Kiedy byłam mała, to czasem wieczorem chciałam zagrać z tatą w szagaj albo pokazać mu gniazdo małych świstaków, które znalazłam, ale mama zawsze zmywała mi za to głowę. Żebym się stąd zabierała, tato jest zajęty, a mnie kazała krajać skórę albo czyścić mięso, żebym się w końcu czegoś nauczyła. Ale kiedy tato był w dobrym nastroju, bydło obrastało w tłuszcz, a brązowa sierść na koniach błyszczała jak połyskująca w słońcu wodna głębina, to używałyśmy sobie z nim za wszystkie czasy. Dla mnie, dla Nary i dla Magi tato wybrał trzy wyjątkowo dzikie konie, na których, co prawda, dawało się jeździć, ale trzeba było się nieźle nagimnastykować, żeby utrzymać się w drewnianym siodle. Miałyśmy śliczne dziecięce, kolorowe siodełka od stryja, żebyśmy się tak nie kiwały na końskich grzbietach, a tato każdej z nas zrobił mały taszur, żebyśmy mogły opornego konia porządnie zaciąć, i jazda.
|