|
Wszystko, jak to bywa, zaczęło się przypadkiem. Pomysł na scenariusz zainspirowało życie i przyjaźń, która trwała dwadzieścia kilka lat, niezwykła dziecięca relacja, której nie udało się powtórzyć nigdy potem. W pierwszej wersji scenariusz opierał się na moich wspomnieniach i pomysłach. W każdym kolejnym etapie zmieniał się wraz z pojawianiem się nowych ludzi: Arka Borowika i Rafała Sabary, a w finale Bogusława Lindy. Mężczyźni wnosili w tę historię zupełnie inną jakość. Dystansowali mnie od prawdziwej historii. Każdy ze scenarzystów począwszy od Edyty Czepiel zostawił w nim cząstkę siebie i swoich doświadczeń. W ten sposób ta historia stawała się coraz mniej „moja”. W efekcie całymi wieczorami wymyślaliśmy sceny, postaci, sprzeczaliśmy się przy spaghetti, ale to było niezwykle twórcze.
Dlaczego zabiegała Pani żeby robić ten film? Jakie przeszkody musiała Pani pokonać, zanim udało się zebrać pieniądze i przekonać innych do realizacji?
Kiedy zaczęliśmy prace scenariuszowe zależało mi na tym, żeby zrobić taki film jaki sama chciałabym obejrzeć w kinie. Lubię kino latynoskie oparte w dużej mierze na emocjach i to był nasz główny kierunek. Sama historia może nie wydawać się zaskakującą opowieścią. Interesował mnie raczej sposób jej opowiadania. Pracowałam nad tym, żeby ten projekt zrealizować dla kogoś, kogo już nie ma, ale nie w formie spłacania długu wdzięczności za długoletnią przyjaźń. Tego nie da się spłacić... Myślę, że przyjaźń to najważniejsza relacja jaka nam się zdarza w życiu, bo tak naprawdę nawet małżeństwa trwają szczęśliwie wtedy, kiedy są na niej oparte. W dobie internetu i pędu do kasy relacja przyjaźni staje się coraz bardziej powierzchowna. Nie mamy czasu... Ucieszę się jeśli po wyjściu z kina ktoś pomyśli, żeby spotkać się z przyjacielem, znaleźć czas na wspólny wieczór i rozmowę nie przez telefon. Warto. To energia nie do zastąpienia smsem. Gdybym miała opowiadać o realizacji środków na ten film, musiałaby powstać książka.... Pewnie stałaby się bestsellerem... Najważniejsze, że się udało.
|