|
No i zbliża się. Coś się wydarzy, niekoniecznie 11 września, ale zwrot w historii ludzkości być musi!
Dzisiaj, gdy lunatykowałam do kuchni, idąc po drodze, jaką wyznaczał zapach kawy, zadzwonił telefon. Nienawidzę telefonów przed poranną kawą, nie potrafię myśleć, dopóki kofeina, pogwizdując ze szczęścia, nie płynie w moich żyłach. Telefonu nie zdążyłam odebrać (dzwoniła Ania - w życiu bym się nie spodziewała!), ale za to, żeby sobie ulżyć, przepisałam i w komórce Ania nie jest już zapisana jako "Ania P", tylko jako "Znowu Ona" - jakoś poczułam się lepiej, jak to zrobiłam, aha, dodałam też muzyczkę "Zabiłem dzika".
Wypiłam kawę i oddzwoniłam.
- Słuchaj...
- No, słucham.
- Jutro z Krzyśkiem jedziemy do Gdańska, tak?
- Na to wygląda. W czym problem?
- Załóżmy, że spotkamy się z kimś znajomym, albo z moją kuzynką, albo z kimś przypadkiem. Wiesz, w takich sytuacjach świat jest mały! Wiem coś na ten temat - pomyślałam.
- I?
- No i ten ktoś spyta mnie, czy my z Krzyśkiem jesteśmy razem. Co mam odpowiedzieć?
- Hm... Wiesz, musi to być coś wiarygodnego. Jak na przykład, że przed wyjazdem Krzysiek pożyczył ci książkę, jakąś...
- I?
- I prosił, żebyś mu ją koniecznie oddała - mówiłam - i ty jechałaś na rondzie w Warszawie i nagle go zobaczyłaś na tym rondzie i przypomniałaś sobie o książce, a miałaś ją ze sobą...
- I?
- I zaczęłaś trąbić, bo chciałaś mu tę książkę oddać i tak jechałaś za nim i jechałaś... no i dojechałaś aż do Gdańska za nim. Ale zupełnie osobno.
- Co ty bredzisz? Dobrze się czujesz? Ja bredzę?!
|