|
Jechaliśmy z Malakki do Kuala Lumpur, stolicy kraju. Podróż trwa kilka godzin, dlatego autobus zatrzymuje się zazwyczaj dwa razy na krótszy, a raz na dłuższy postój. Monotonia jazdy przy niezbyt ekscytujących pejzażach za oknem wprowadza niemal w podróżniczy letarg, w jakiś stan półjawy, kiedy to na krótki czas wszystko obojętnieje. Szczęśliwie zbliżała się pora lunchu, gdy można wreszcie rozprostować nogi i otworzyć oczy. Zatrzymaliśmy się na ogromnym parkingu, tuż przy kompleksie handlowo-gastronomicznym. Dziesiątki restauracji, fast foodów w stylu McDonald’s czy KFC, mnóstwo mniejszych i większych supermarketów z towarami z całego świata. W pasażach między sklepami automaty z colą, snickersami, camelami i marlboro. W podcieniach kolorowe stoliki i wygodne krzesełka. Całość jest świetnie wkomponowana w otaczającą zieleń, trochę jednak wyblakłą wskutek porażającego upału.
Zmęczony podróżą klient nie cierpi jednak z powodu zdradliwych promieni orientalnego słońca, zewsząd otacza go bowiem miły chłód wszechobecnego air-conditioning, który sprawia, że nawet chodniki przed sklepami wydają się klimatyzowane. Odległość tysięcy kilometrów zostaje jakby chwilowo zredukowana. Doskonale znane marki zachodnich dóbr i ten sam smak cheeseburgerów z frytkami powodują, że malajska egzotyka zostaje jakby na moment oswojona. Jakoś podświadomie czujemy, że teraz to już wszędzie na świecie jesteśmy u siebie. Przynajmniej jeśli chodzi o otaczające nas przedmioty i smak uniwersalnych potraw.
W grupie było nas dziesięcioro. Każdy miał odmienne gusta kulinarne i wolał próbować indywidualnie wybranych przez siebie potraw. Umówiliśmy się na spotkanie pod ogromnym drzewem banjanu, stojącym opodal parkingu. Mieliśmy godzinę na lunch i zakupy. Razem z Alim, naszym malajskim przewodnikiem, zamówiliśmy kawę. Zaczął wiać lekki wiatr, upał zelżał, nie było więc sensu przesiadywać w klimatyzowanym pomieszczeniu. Usiedliśmy w jednym z kawiarnianych ogródków. Ali mówił o swoich studiach w Stanach Zjednoczonych, opowiadał o polityce kraju oraz trochę o swojej rodzinie. Zrobiło się bardzo leniwie i relaksująco. Gorąca kawa smakowała coraz bardziej.
|