|
Po chwili usłyszeliśmy podniesione głosy. Kilka osób głośno krzyczało po malajsku. Było to dość niespodziewane w porze sjesty, dlatego popatrzyłem pytająco na Alego. Ali najpierw zamilkł, potem pociągnął mnie za rękaw i dał znak, abym szybko za nim pobiegł. W ciągu kilku sekund byliśmy na miejscu. Sześciu czy siedmiu Malajów szarpało się z trzema białymi mężczyznami.
Dopiero wtedy usłyszałem, że język malajski miesza się z dobrze znanymi mi słowami polskimi. Trzech Polaków z naszej grupy, chyba dość mocno wystraszonych, odpychało rozjuszonych napastników, którzy z kolei starali się ich za wszelką cenę zatrzymać. Sytuacja wydawała się poważna. Mający przewagę liczebną Malajowie zachowywali się jak furiaci, tyle że ta furia nie przemieniała się póki co w desperacki atak pięściami na tymczasowego przeciwnika. Polacy chcieli wyrwać się z okrążenia, nie atakowali, próbowali jedynie jakby strzepać z siebie dłonie napastników, które łapały ich za koszulę bądź nadgarstki.
Ta międzynarodowa szarpanina w klimatyzowanych pomieszczeniach kompleksu handlowo-gastronomicznego w połowie drogi między Malakką i Kuala Lumpur na chwilę przybrała niemal groteskowe kształty wojny między cywilizacjami. Było to prawdziwe fizyczne starcie malajsko-polskie, orientalno-zachodnie, a nawet chrześcijańsko-islamskie. Naturalnie, nie znałem jeszcze jego przyczyny, chociaż zobaczyłem już skutki. No bo kto tak naprawdę zaczął, kto kogo obraził lub znieważył? Kto był ofiarą, a kto napastnikiem?
|