|
Kiedy pierwszy raz przekroczyłam próg domu famille Chic, usiadłam z madame i monsieur Chic przy filiżance herbaty i przedstawiliśmy się sobie nawzajem. Zadawali mi pytania o studia i moje życie w Ameryce, dali mi też do zrozumienia, że mam się u nich czuć jak w domu. Coś w rodzaju Mi casa es su casa* — tyle że po francusku! Kiedy dopiłam herbatę, madame Chic uprzejmie zasugerowała, że pewnie potrzebuję trochę czasu dla siebie przed kolacją,
* Mi casa es su casa (hiszp.) — mój dom jest twoim domem
(przyp. red.).
i zaproponowała, że pokaże mi mój pokój. Na tę chwilę czekałam. Ich mieszkanie było piękne, a ja nie miałam żadnych wątpliwości, że mój pokój nie będzie wyjątkiem.
Rzeczywiście, okazał się prześliczny. Jednoosobowe łóżko z zieloną aksamitną narzutą, dostojne okna od podłogi po sufit osłonięte zasłonami z roślinnym motywem, a za nimi widok na malownicze podwórze, biurko idealnie dopasowane do moich studenckich potrzeb, a także maleńka wolnostojąca szafa na ubrania.
Attendez.
Chwila moment.
Maleńka wolnostojąca szafa?
A wszystko szło już tak dobrze! Przyznam, że nieco spanikowałam, mając w pamięci moje dwie wielgachne, wypchane ponad miarę walizki. Gdzie była normalna szafa? Otworzyłam drzwiczki — w środku było tylko kilka wieszaków. Wpadłam w prawdziwą histerię. Czy to tutaj mam trzymać wszystkie swoje ubrania przez najbliższe pół roku?
Przez cały czas próbowałam wyprzeć to ze świadomości, ale odpowiedź na to pytanie brzmiała: oui! Szybko się nauczyłam, że tak ograniczona przestrzeń doskonale zaspokoją potrzeby rodziny Chic. Garderoba każdego z jej członków składała się z około dziesięciu rzeczy. Monsieur Chic, madame Chic i ich syn mieli naprawdę bardzo ładne ubrania; tylko że nosili na zmianę te same stroje — raz po raz. Na przykład zimowa garderoba mojej gospodyni składała się z trzech albo czterech wełnianych spódnic, czterech kaszmirowych swetrów oraz trzech jedwabnych bluzek (madame Chic rzadko chodziła w spodniach). Miała coś w rodzaju uniformu i świetnie się w nim prezentowała.
Z kolei garderoba monsieur Chic składała się z dwóch garniturów popielatych, jednego granatowego, dwóch czy trzech swetrów, czterech koszul i paru krawatów. To samo dotyczyło ich syna, z tym że on rzadko nosił garnitur, najczęściej koszule i swetry. No i jako jedyny w rodzinie wkładał czasem dżinsy. Państwo Chic nie byli wcale jedynymi paryżanami, którzy nie potrzebowali nic więcej oprócz kapsułkowej szafy. Pamiętam, jak z konsternacją omawiałyśmy tę sprawę z koleżankami z Ameryki. Żadna z nas nie miała w pokoju przestronnej szafy. Nasunęło mi się pytanie: Czy Francuzi robią tak, bo nie mają miejsca na szafę? Czy może raczej jest to efekt ich znikomych potrzeb, ograniczonych do dziesięciu elementów garderoby? Tak czy siak, było to bez znaczenia. Musiałam wymyślić, gdzie będę trzymać zawartość moich absurdalnie wielkich amerykańskich waliz przez najbliższe sześć miesięcy.
Mieszkając w Paryżu, dostrzegłam urok posiadania garderoby złożonej z dziesięciu elementów. Zauważyłam, że Francuzi, których widywałam regularnie (głównie moi wykładowcy, sklepikarze oraz przyjaciele, tacy jak rodzina Bohemienne i, naturalnie, rodzina Chic), nosili te same ubrania na zmianę w stosunkowo krótkich odstępach czasu — bez cienia zażenowania i z wielkim szykiem.
W Ameryce ludzie czują się nieswojo, jeśli muszą włożyć to samo dwa razy w tygodniu, a już nie daj Boże — trzy razy. We Francji to żaden problem. Przeciwnie: wszyscy to robią!
Zaczęłam zauważać to także we francuskich filmach. Bohaterki amerykańskich filmów zmieniają stroje absurdalną ilość razy, jak w Seksie w wielkim mieście, tymczasem w filmach francuskich często można zobaczyć odtwórczynię głównej roli w tym samym stroju c o n a j m n i e j dwa razy. W wypadku amerykańskiej kinematografii zdarza się to tylko wtedy, gdy reżyser chce podkreślić, że bohaterka jest biedna albo ma depresję.
Widziałam niedawno francuski film Je ne dis pas non, którego bohaterka, w jej rolę wciela się Sylvie Testud, nosi ten sam strój (albo te same trzy rzeczy) właściwie przez cały film — choć jego akcja rozciąga się na kilka miesięcy. Wszystko to dało mi do myślenia. Szafy we Francji i szafy w Ameryce dzieliły lata świetlne. Zdałam sobie sprawę, że amerykańskie szafy są w y p c h a n e p o b r z e g i. Mamy tyle ubrań! Czy to dobrze? Czy dzięki temu jesteśmy szczęśliwi? Czy naprawdę podoba nam się wszystko, co mamy w swojej garderobie? Jakiej jakości są ubrania, które kupujemy? I co najważniejsze, dlaczego co rano stajemy przed pękającą w szwach szafą i jęczymy, że nie mamy się w co ubrać? Po powrocie do Ameryki postanowiłam spróbować stworzyć własną wersję dziesięcioelementowej garderoby. Coś, co zaczęło się jako eksperyment (przedsięwzięty zresztą niechętnie), stało się dla mnie ważnym punktem zwrotnym. Koncepcja garderoby złożonej z dziesięciu elementów może onieśmielać wiele osób i szczerze mówiąc, doskonale je rozumiem. Przejście od dużej szafy do zestawu dziesięciu ubrań może być dość drastyczne, ale uwierzcie: to ćwiczenie ma wielką siłę — nawet jeśli będziesz je wykonywać tylko przez tydzień. Dowiesz się dzięki niemu wiele o sobie i o swoim stylu — czego brakuje w twojej garderobie, dlaczego unikasz noszenia swoich najlepszych ubrań (ciągle odczuwam szczątkowe pragnienie „oszczędzania” swoich najlepszych ciuchów na później) oraz tego, jak chcesz, żeby widzieli cię inni.
Definicja dziesięcioelementowej garderoby
Nie panikuj. Nie musisz brać zalecenia „tylko dziesięć ubrań” dosłownie. Pamiętaj, członkowie rodziny Chic nie należeli do osób, które się biczują, jeśli złamią jakąś regułę — a już na pewno nie w wypadku diety, ćwiczeń fizycznych ani tym bardziej zasad eleganckiego ubierania się. Rób to, co ci pasuje. Dziesięcioelementowa garderoba ma wyzwolić cię od zapchanej szafy pełnej niepasujących czy rzadko używanych ubrań, nieraz kiepskiej jakości. Twoim podstawowym celem jest stworzyć garderobę, którą kochasz i której każdy element mówi, kim jesteś, a także przestrzeń, w której twoje stroje będą mogły oddychać — poprzez wyeliminowanie nadmiaru.
Twoja garderoba powinna się składać z mniej więcej dziesięciu podstawowych elementów, ta liczba nie obejmuje jednak ubrań wierzchnich (płaszczy, kurtek, marynarek), strojów wizytowych (sukni koktajlowych i wieczorowych, sukienek na specjalne okazje i tak dalej), dodatków (apaszek, rękawiczek, czapek, szali), butów, a także tego, co nazywam podkoszulkami — głównie T-shirtów, topów albo długich halek, które nosimy pod głównym ubraniem. (Przekonałam się, że warto mieć ich kilka, żeby nie trzeba było robić prania co drugi dzień; pozwala to też przedłużyć żywotność takich rzeczy, jak kaszmirowe swetry).
Na dodatek przed każdym sezonem zawartość takiej garderoby musi zostać zrewidowana, a jej elementy wymienione w zależności od potrzeb. Na przykład jeśli zdecydujesz się na ten eksperyment latem, nie będziesz wliczać do garderoby trzech kaszmirowych swetrów. Możesz je schować, a wyjąć zamiast nich trzy letnie sukienki albo cokolwiek, co pasuje do twojego stylu.
Pozbądź się bałaganu w swojej szafie
Żeby wybrać tych dziesięć rzeczy do swojej szafy, musisz najpierw pozbyć się z niej bałaganu, który wynika z nadmiaru ubrań. Ważne, żeby rzeczywiście wysprzątać szafę, tak by po zakończeniu porządków wisiało tam tylko wspomniane dziesięć rzeczy (plus wymienione przed momentem dodatki). W czasie trwania eksperymentu będziesz nosić tylko te wyselekcjonowane ubrania, ale oczywiście inne zostawisz sobie upchnięte w szafie „tak na wszelki wypadek” albo dlatego, że lenistwo podpowiada ci, że nie znajdziesz na nie nowego miejsca. Ale samo pozbycie się wszystkich niepotrzebnych ubrań albo schowanie ich gdzie indziej działa bardzo skutecznie i nie pozwala oszukiwać.
W trakcie sprzątania mojego bałaganu zdobyłam się na stanowczy krok i wyrzuciłam siedemdziesiąt procent swojej garderoby. Było to dla mnie ogromne osiągnięcie. Nie miałam z tym jednak żadnych trudności, ponieważ nie spieszyłam się z ocenianiem przydatności każdej rzeczy. Położyłam wszystko na łóżku i oglądałam każde ubranie jedno po drugim, zadając sobie kilka kluczowych pytań, które pomogły mi się rozstać z większością z nich.
Garderoba: pytania kontrolne
Czy nadal to lubię? W wielu wypadkach zostawiałam jakąś rzecz, ponieważ zapłaciłam za nią dużo pieniędzy — a nie dlatego, że mi się naprawdę podobała.
Czy w ogóle to noszę? Miałam masę ubrań, których po prostu nie nosiłam. Bywało, że od ponad dwóch lat! Wiedziałam, że już ich nie włożę, ale z jakiegoś powodu nie umiałam się z nimi rozstać.
Czy to jeszcze na mnie pasuje i wygląda na mnie korzystnie? Ludzie tyją i chudną, rodzą dzieci i się starzeją — nasze ciała się zmieniają! Ważne, żeby nie wypierać się swojej aktualnej sylwetki. Ubieraj się w zgodzie ze swoim obecnym ciałem — a nie tym, które kiedyś było twoje albo o którym marzysz.
Czy ta rzecz nadal odzwierciedla to, kim jestem? To bardzo mocne pytanie i przeważnie moja stanowcza odpowiedź brzmiała: NIE.
Nie umiałam pożegnać się z bluzkami i spódnicami, które kupiłam zaraz po przekroczeniu dwudziestego roku życia (znalazłam nawet parę sukienek w stylu baby doll — o rany!). Od tamtej pory dużo się zmieniło. Jestem żoną i matką. Mój gust jest bardziej wyrobiony i wyrafinowany. Tamte ubrania nie były odpowiednie dla mojego nowego „ja”.
Zdaję sobie sprawę, że można nie być gotowym na to, by wyrzucić wszystko za jednym zamachem. Kiedy już odłożysz rzeczy, o których wiesz, że ich nie potrzebujesz, powinnaś zapakować te ubrania, które nie mieszczą się w dziesiątce wybrańców, do specjalnych próżniowych worków albo pojemnika, który będziesz trzymać w innym pokoju lub nawet w garażu. Krótko mówiąc — poza zasięgiem wzroku. Może się okazać, że minie cały rok, a ty nawet o nich nie pomyślisz, co będzie czytelnym sygnałem, że nie są ci one potrzebne.
Dopasowanie dziesięcioelementowej garderoby do własnych potrzeb
Po uprzątnięciu bałaganu czas na dopasowanie garderoby do własnych potrzeb. To, jakie dziesięć ubrań się w niej znajdzie, zależy od tego, kim jesteś, gdzie mieszkasz i jaki prowadzisz tryb życia. Adwokatka na Manhattanie będzie naturalnie miała zupełnie inną garderobę niż niepracująca mama w Atlancie. Pomyśl, co składa się na twój dzień. Posiedzenia zarządu? Zebrania komitetu rodzicielskiego? Praca przez telefon? Jazda na rowerze? Weź też pod uwagę porę roku (śnieg, ciągły deszcz, słońce?) oraz oczywiście swój styl (trendy, klasyczny minimalizm, artystyczny?) i osobowość.
Moja dziesięcioelementowa garderoba została przystosowana do konkretnej sytuacji życiowej: jestem matką z dwojgiem małych dzieci, ale nadal lubię dobrze wyglądać, dlatego na moją garderobę składają się głównie wygodne sportowe ubrania, choć zdarza mi się też ubrać elegancko. Mieszkam w południowej Kalifornii, gdzie przez okrągły rok jest w miarę ciepło.
Dni upływają mi przede wszystkim na zajmowaniu się domem i dziećmi, chodzeniu na plac zabaw z moimi maluchami, pisaniu i spacerach. Moja garderoba odzwierciedla mój styl życia. Oto kilka przykładów dziesięcioelementowej garderoby. Wszystkie elementy zbioru można mieszać i łączyć z sobą, tworząc w ten sposób wiele odzieżowych możliwości — to podstawa każdej szafy w kapsułce.
Przykładowa dziesięcioelementowa
garderoba na wiosnę/lato
jedwabny top w kolorze morskiej zieleni
delikatna jasnobrązowa bluzeczka
prążkowany marynarski top
beżowy sweter z okrągłym wycięciem
zapinany kardigan w kolorze morskim z tasiemką
lekkie czarne spodnie z plisami
dopasowane czarne szorty z wysoką talią
lekko rozszerzana spódnica w kolorze morskiej zieleni
prosta beżowa spódnica safari
białe i/lub granatowe dżinsy
Przykładowa dziesięcioelementowa
garderoba na jesień/zimę
3 kaszmirowe swetry: beżowy, kremowy i czarny
3 jedwabne bluzki
biała koszula zapinana na guziki
dopasowane ciemne wełniane spodnie
czarna wełniana spódnica
czarne dżinsy rurki albo z rozszerzanymi nogawkami
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
na www.wydawnictwoliterackie.pl
|