Jego spostrzeżenia mogą zaskakiwać, rozśmieszać, niekiedy oburzać. Na pewno skłaniają do refleksji nad sobą samym, nad innymi, nad otaczającym nas światem – z jego pięknem, ułomnością i różnorodnością. Nie bez przyczyny talent Tomasza Jastruna cenił sam Jerzy Giedroyć, legendarny redaktor naczelny paryskiej „Kultury”. Dodatkowego smaku felietonom dodaje to, że na ich kartach pojawiają się znakomici pisarze i poeci – obok rodziców Tomasza Jastruna, Mieczysławy Buczkówny i Mieczysława Jastruna – m.in. Wisława Szymborska, Zbigniew Herbert, Czesław Miłosz i Sławomir Mrożek.
TOMASZ JASTRUN
poeta, prozaik, eseista, krytyk literacki, felietonista i reporter. W latach 1990–1994 dyrektor Instytutu Polskiego w Sztokholmie oraz attaché kulturalny w Szwecji. Autor wielu książek, m.in. Obok siebie, Rzeka podziemna. Był stałym felietonistą paryskiej „Kultury”, na której łamach, pod pseudonimem Smecz, rozpoczął serię felietonów „Z ukosa”, które następnie kontynuował w „Rzeczpospolitej” i „Newsweeku”. Obecnie felietonista tygodnika „Wprost”. Od lat związany z miesięcznikiem „Zwierciadło”. Laureat wielu nagród. m.in. nagrody literackiej paryskiej „Kultury” (1990 r.).
fragment książki
różo, bój Się boga!
Stosunek mężczyzn do kwiatów określiłbym jako seksualnie-praktyczno-niechętny.
Jeśli szukamy różnic między kobietami i mężczyznami, które są uparcie niezmienne, to wydaje się, że nadal różnią nas uparcie kwiaty! Mężczyzna, który kupuje kwiaty, by postawić je w swoim pokoju, jest podejrzanym wyjątkiem, u kobiet to częste.
Pamiętam, że kiedy byłem dzieckiem, rodzice mnie uczyli: „Dziewczynki nie bij nawet kwiatkiem!”. Jak zwykle zbuntowany buczałem pod nosem: „A jeśli kwiatkiem, to
tylko kolczatą różą”.
Najbardziej ekscentrycznym i roztargnionym człowiekiem, jakiego znałem, był słynny krytyk Artur Sandauer. Przez lata mieszkaliśmy w tym samym domu. Kiedyś przyszedł do nas na obiad, przyniósł przywiędłe, ociekające wodą kwiaty. Dając je gospodyni, powiedział: „Słyszałem, że jak się przychodzi na obiad, to przynosi się kwiaty”.
Sam jednak też kiedyś popełniłem kwietny nietakt. Jako młody dziennikarz miałem przeprowadzić wywiad ze świetną malarką Hanną Rudzką-Cybisową. Przyniosłem bukiet ciętych chryzantem. Nie wiedziałem, że wtedy chryzantemy zdobiły wyłącznie świeże mogiły. Spojrzała na mnie z odrobiną smutku, którego nie pojąłem. Znała się na kwiatach, często je malowała.
Ale najpiękniejszy namalowany kwiat wisi teraz w moim mieszkaniu i jest dziełem znakomitego Nachta-Samborskiego. Przyjaźnił się z moim ojcem i obiecał mu dać swój obraz. Należał jednak do malarzy perfekcjonistów, nie mógł rozstać się z obrazami, gdyż nieustannie je poprawiał. Nacht przez lata poprawiał dla nas ten obraz, aż w końcu umarł. Zrozpaczeni rodzice kupili od spadkobierców inne
jego płótno – fikusa w doniczce.
Największy sukces przydarzył się kwiatom w XVII wieku w Holandii. Przez kilka lat dziesiątki tysięcy ludzi cierpiały na tulipomanię. Miało to rzeczywiście charakter obłędu, a cena jednej cebulki rzadkiego okazu tulipana była bliska wartości małego pałacu. Powstało coś w rodzaju giełdy tulipanowej, na której grały tysiące Holendrów. Wszystko przez pewnego wirusa, który uszkadzał kwiaty i tworzył nowe oryginalne odmiany. Zbigniew Herbert pięknie pisał o tym w Martwej naturze z wędzidłem.
Dlaczego nie fascynują mnie kwiaty, chociaż jestem tak wrażliwy na estetyczną stronę świata? Sam bywam tym zdumiony. Po długim namyśle odpowiadam – kwiaty są dla mnie zbyt piękne, ich uroda jest za jaskrawa, natarczywa.
Cudowny o tym wierszyk Róża napisał Tuwim.
Przypatrując się jej kształtom,
Barwie, płatkom, pączkom, listkom,
Nawet cierniom – myślę: gwałtu!
Jakież to prześliczne wszystko!
Jakież to bez skazy wszystko,
Jaka w niej perfekcja sroga,
Różo, różo, formalistko!
Różo, różo, bój się Boga!
A cięte kwiaty mają „podcięte żyły”, dlatego tak szybko więdną. Zwiędłe przypominają nam, jak ulotna jest nasza uroda i życie. Gnijące kwiaty na cmentarzach przygnębiają mnie w najwyższym możliwym stopniu – sugerują aż za wiele.
Zmiana generacyjna musi dotknąć też kwiaty. Przedstawicielka najmłodszych pisze mi: „Kwiaty umierają w mojej generacji. Nikt o nie nie dba. Kwiaty mnie ucieszą, ale te zerwane z klombu czy trawnika, one mają największą moc. Wie Pan, jak moi rówieśnicy dają kwiaty? Ukradkiem. Dla każdego z nich to wstydliwa kwestia. Żaden nie posiada nawyku dawania kwiatów bez okazji. Nie ma mowy. Ewentualnie, by przeprosić”.
Stosunek mężczyzn do kwiatów określiłbym jako seksualnie-praktyczno-niechętny. Nie przypadkiem mówi się „z kwiatka na kwiatek”. Mężczyźni dają kwiaty, by uwieść, przypodobać się, rzadko z potrzeby serca. Wielu mężczyzn przypomina myśliwego, który nagle zmuszony jest odłożyć strzelbę i chwycić bukiet kwiatów, by przywabić zwierzynę. Ale liczne kobiety, te młode też, zwierzają mi się, że marzą, by mężczyzna, ot tak, podczas spaceru, nagle kupił im bukiet kwiatów.
Kobieta, która kupuje jemu kwiaty? To się zdarza. Moje istnienie poczęło się z pewnych dwóch bukietów róż, jeden kupiła dla mojego przyszłego ojca moja przyszła mama. Czyli nie byłoby mnie bez róż? Czy dlatego mam tyle kolców?