|
Szatyn speszył się nieco. Eliza zmierzyła go od stóp do głów uważnym spojrzeniem i natychmiast zrozu-miała reakcję Iwony. Mężczyzna zdecydowanie mógł się podobać. Był wysoki, ładnie zbudowany. Lekki zarost dodawał mu szorstkości, a zielone oczy rozta-czały tajemniczy urok. Z pewnością nie był to typ modela z reklam ekskluzywnych garniturów, nie tak niepodważalnie przystojny. Nie zapierał tchu w piersi. Był męski tym typem męskości, który koja-rzył się ze stabilizacją, pewnością i bezpieczeństwem.
– Cóż… – zamyślił się. – Moja żona lubi różne rzeczy. A zwłaszcza te oryginalne i drogie.
Eliza uśmiechnęła się pod nosem. A jednak nici z transakcji. Kobieta luksusowa. Typ, którego raczej nie zadowolą artykuły z jej sklepu.
– W takim razie… Do jubilera trafi pan, idąc do końca tą ulicą. Przy kawiarni należy skręcić w lewo – poinstruowała.
Zielone oczy rozjaśniło rozbawienie.
– I tak zupełnie bez walki odsyła pani klienta do konkurencji?
– Po prostu chcę być pomocna. Nie wydaje mi się, aby coś w moim sklepiku mogło zaspokoić wymagają-cy gust pańskiej żony.
– Zaryzykuję – odparł. – Proszę coś wybrać, a ja to ocenię.
Eliza skinęła głową i obróciła się wokół własnej osi, jak gdyby chciała sobie przypomnieć, co ma na półkach. Zupełnie jakby nie znała na pamięć poło-żenia każdego pojedynczego przedmiotu. Podeszła do szafy i z otwartej dolnej szuflady wyjęła szma-ragdowy szal.
– Jedwab, ręcznie malowany. Bardzo wysoka jakość – rzekła, prezentując delikatny materiał.
Mężczyzna przebiegł palcami po tkaninie i z uznaniem pokiwał głową.
– Bardzo piękna rzecz. Myślę, że będzie zadowolona. Biorę.
– Tak? – Eliza nie potrafiła ukryć zdziwienia.
– Może jeszcze wziąłbym jeden z tych obrusów… Wy-glądają na solidną robotę. I jeszcze tę fioletową na-rzutę, i parę tych świeczników. Przydadzą się. To kryształ, prawda?
– Tak, to kryształowe świeczniki. Zaraz wszystko za-pakuję.
Elizę ogarnęło bezbrzeżne zdumienie. Taki traf! I to właśnie wtedy, gdy była już przekonana o radykalnym i nieodwołalnym zamknięciu Komody! Ten zielonooki klient musiał zachwiać jej postano-wieniem, wzbudzając nadzieję na nowe, lepsze życie jej sklepu. Może odczyni wreszcie zły urok i przyniesie mi szczęście?, pomyślała, pakując szal w ozdobne pudełko.
– Mam nadzieję, że prezent się spodoba – powiedziała, podając torbę z zakupami.
– Ja również – odparł. Wychodząc, odwrócił się jesz-cze. – Było mi niezmiernie miło.
– Cała przyjemność po naszej stronie! – zawołała Eli-za.
Iwona podeszła do drzwi i wzrokiem odprowadzała mężczyznę, który wsiadł do zaparkowanego opodal samochodu i odjechał.
– Widzisz, i tak to jest. Nam się nie układa, a inne dostają jedwabne szale – podsumowała i zarzuciła torebkę na ramię. – Muszę wracać do pracy. Kredyt hipoteczny pana Bielskiego nie może czekać – rzuciła, otwierając drzwi.
– Nawet nie zjadłaś lunchu. – Eliza wskazała nietknię-te opakowania z sałatką.
– Daj – Iwona wyciągnęła dłoń. – Może uda mi się zjeść w firmie. To lecę, i nie martw się. Wszystko się ułoży.
– Dzięki! Kochana jesteś!
Kiedy za Iwoną zamknęły się drzwi, Eliza spojrzała w stronę szafy. Tuż obok niej, na stoliku, leżała skó-rzana aktówka. Skąd się to tu wzięło?, pomyślała, podchodząc bliżej. Nagle przypomniała sobie, że mężczyzna w jednej ręce trzymał torbę z laptopem, a pod pachą właśnie taką teczkę; wzięła ją do ręki. Czarna, pachnąca skórą. Położyła na biurku pewna, że zapominalski szatyn przypomni sobie o zgubie i zaraz wróci. Pomyliła się jednak – mijały godziny, a przedmiot nadal zajmował miejsce na wielofunkcyjnej komódce…
(…)
|