|
Zamek zazgrzytał dwukrotnie i po chwili otworzyły się drzwi, co zasygnalizował dźwięk zawieszonego tuż nad nimi dzwonka. Ten jasny, wesoły odgłos już od niemal dwóch lat obwieszczał Elizie rozpoczęcie kolejnego dnia pracy. Dźwięk miał za zadanie zwiastować nadejście nowego klienta, jednak ostatnio rozlegał się coraz rzadziej. Jeśli pokusić się o absolutną szczerość, to trzeba przyznać, że prawie w ogóle. Najwyżej trzy, cztery razy dziennie. Po raz pierwszy za sprawą listonosza. Drugi raz, gdy Iwonie, przyjaciółce Elizy, udało się wcześniej wyrwać na lunch i wpadała powiedzieć: „Cześć”. Trzeci oznajmiał kogoś, kto chciał tylko rzucić okiem i wychodził zazwyczaj szybciej, niż wszedł, mamrocząc coś pod nosem o szalonych cenach. Po raz ostatni dzwonek rozlegał się, gdy Eliza wychodziła do domu. Bardziej znużona niż zmęczona.
Teraz przechadzała się zamyślona po niewielkim pomieszczeniu. Kiedy się wprowadzała, wydawało się całkiem spore, lecz gdy tylko zaczęła w nim ustawiać meble i dekoracje, nagle wyraźnie się skurczyło. Tuż pod oknami drewniana podłoga wydawała stłumione skrzypnięcia. Deski jeszcze nie jęczały donośnie i irytująco, najwyraźniej postanowiwszy kurtuazyjnie zasygnalizować swój zaawansowany wiek. Ileż Eliza włożyła serca w stworzenie tego miejsca. Stara kamienica opodal rynku wydawała się wymarzoną lokalizacją na tego rodzaju działalność. Do Komody, bo tak nazywał się sklep, schodziło się po dwóch stopniach. Pomieszczenie pomalowano na biało. Niby banalnie, niby prosto, ale uroku miejscu dodawały drewniane skrzynie ustawione na nisko osadzonych parapetach. Rosła w nich lawenda, roztaczając jasnofioletowy czar i kojący zapach, który wypełniał cały lokal. Zamysłem Elizy było stworzenie przytulnego kąta, w którym będzie można kupić nietuzinkowe rzeczy z duszą, o unikatowym charakterze. Sklep oferował stylowe i oryginalne dekoracje do domu. Zastawę stołową, figurki, świeczniki, obrusy, narzuty, obszywane materiałem wieszaki, a także pudełka, kufry, zegary zdobione techniką decoupage. W stojącej w rogu bielonej szafie wisiały swetry, spódnice, szaliki i czapki, robione ręcznie przez lokalne artystki. To był nowy pomysł, o który Eliza chciała rozszerzyć działalność, licząc, że zainteresuje nim większą liczbę klientów. Kobiety, owszem, ciekawiło oryginalne wzornictwo, ale nie potrafiły zrozumieć, dlaczego ręcznie robiony sweter jest droższy niż ten kupowany w galerii handlowej. Argumenty o solidnej, ręcznej robocie, oryginalnym pomyśle i dobrej wełnie na niewiele się zdawały, dlatego większość pięknych wytworów ludzkiej pracy nadal wisiała na kolorowych wieszakach. Bezlitosne cyfry, do których nie trafiał lawendowy urok sklepiku, jasno przemawiały za przeniesieniem Komody do świata wirtualnego, i to im prędzej, tym lepiej. W Internecie Eliza nie musiałaby płacić za czynsz, którego wysokość, zważywszy na lokalizację, raczej nie pomagała jej w osiągnięciu płynności finansowej. Kiedy jednak zorientowała się, ile sklepów o podobnym profilu znajduje się w sieci, straciła animusz. Jeszcze jeden internetowy sklep z bibelotami i ręcznie robionymi ciuchami, pomyślała. Jeśli w to wejdzie, niczym się nie odróżni od masy. Przeskakując z jednej strony na drugą, nie widziała żadnego indywidualizmu, żadnego klimatu. Tutaj przynajmniej klient może zadzwonić dzwoneczkiem nad drzwiami, obejrzeć rzeczy i ich dotknąć, poczuć aurę miejsca. A co można poczuć, do licha, na stronie WWW? Chyba tylko mdłości, zirytowała się Eliza, podlewając wrzos stojący na stylowej, jasnej toaletce, która odgrywała rolę zarówno lady z kasą, jak i biurka właścicielki. Na samą myśl o tym, że będzie musiała zamknąć sklepik, łzy napłynęły jej do oczu, choć rozstanie z Adamem tylko przyśpieszyło nieuniknione. Będąc z nim, mogła sobie pozwolić na dawanie Komodzie kolejnych szans, bo praca męża zapewniała obojgu stały i pewny dochód. Teraz Eliza musi pewniej stanąć na nogach i sama zadbać o swoje finanse. A sklep, niestety, w tym nie pomoże.
W samo południe, kiedy zaczęła właśnie wyobrażać sobie świetlaną przyszłość pod którymś z mostów i już budowała w wyobraźni tekturowy domek z widokiem na rzekę, w drzwiach sklepu stanęła Iwona. W ręce trzymała dwa plastikowe pojemniki, w których zieleniła się sałata.
– Cześć, jak leci? – zaświergotała, jak zawsze nabuzowana energią.
– Jakoś – odparła Eliza. – Ale miło cię widzieć.
– Oho! Aż tryskasz entuzjazmem! – zawyrokowała przybyła, jak zwykle bezbłędnie odczytując stan emocjonalny przyjaciółki.
– Cóż. Faktycznie, do szampańskiego nastroju jakoś mi daleko. I bilans wychodzi marnie. Niedługo zostanę rozwódką, a w dodatku muszę zamknąć sklep i kompletnie nie wiem, co dalej robić.
Iwona postawiła pojemniki z sałatkami na toaletkoladzie i usiadła na podsuniętym krześle.
– Czyli jednak?
– Nie musisz udawać zaskoczonej, Iwona. Klamka przecież zapadła już dawno. Tylko my szamotaliśmy się, licząc, że ignorowanie takiego stanu rzeczy i terapia są w stanie jakoś temu zaradzić. Oboje z Adamem wiemy, że nie ma sensu dłużej tego cią-gnąć. Wciąż jeszcze każde z nas może ułożyć sobie życie na nowo. Prawda?
– No, niby prawda… – przytaknęła Iwona, obserwując, jak oczy przyjaciółki napełniają się łzami. Pierwsza wymknęła się z prawego oka Elizy, a później nastąpił potop. Nie można było określić, z którego oka leje się więcej i w jakiej ilości. – Kochanie. – Przytuliła ją. – Przecież sama tego chciałaś. Tyle razy mówiłaś, że masz dość zabiegania o jego uwagę i czas.
Eliza skinęła głową potakująco i wykrzywiła usta w niezgrabną podkówkę, łkając coraz rozpaczliwiej. W końcu udało się jej zaczerpnąć powietrza.
– Przecież ja to wszystko wiem – jęknęła. – Mało te-go, od dawna miałam dość tej pustki między nami. Iwona – zwróciła się do przyjaciółki – ja nie chciałam być wyłącznie jego koleżanką, na Boga. Dobrą wte-dy, kiedy mu pasuje. Chciałam być żoną, partnerką, kochanką… – zawyła, a jej drobnym ciałem wstrzą-snęła kolejna fala płaczu. – Nie mogłam wytrzymać tego ciągłego dopraszania się, aby zechciał spędzić ze mną popołudnie. I wiesz co? – Spojrzała zapuch-niętymi oczami.
– Co? – Iwona pogłaskała ją po głowie.
– Ja doskonale pamiętam, jakie to wszystko było dla mnie nieznośne, i zdaję sobie sprawę, że robię to dla siebie i dla swojego dobra – chlipnęła. – Tylko to tak bardzo boli! To rozczarowanie. Ta porażka na całej linii i to, że zostaję zupełnie sama. – Eliza rwała przemokniętą chusteczkę na drobne kawałki. Wyglą-dała jak mała, zagubiona dziewczynka.
Iwona przygarnęła ją i przytuliła mocno. Słyszała to już wielokrotnie. Wiedziała, że ten rozwód powinien zostać przeprowadzony już dawno temu. Eliza po-trzebowała uwagi i poczucia, że jest ważna, a Adam głównie przygód i adrenaliny.
|