|
Słuchaj, Joel, jest tak: musisz tylko unikać grania mi na nerwach.
Problem polega na tym, że jestem zdenerwowana właściwie na okrągło. Chodzę tak wkurzona, że
fabuła mojego życia zapisywana jest WIELKIMI LITERAMI.
Wiem, że nie powinnam być zła. Powinnam umieć zarządzać tym uczuciem, tak jak w pracy
zarządzam ludźmi i budżetami. Gniew wyszedł z mody, nie zdobywamy już barykad, nie ma w tym
nic godnego podziwu. Gniew jest niestosowny.
Nie myśl, że moje życie emocjonalne jest takie jednowymiarowe. Dysponuję całą gamą uczuć: od
umiarkowanego wkurzenia po ognistą furię. Ale gniew to parasol, który osłania mnie przed tym,
co go wywołało.
A oto, co budzi mój gniew: przeświadczenie, że cesarskie cięcie robi się z lenistwa, powiedzenia:
„to powszechnie znany fakt”, „druga młodość”, nazywanie dzieci imionami puszczalskich, jak
Lola, Delilah, Jezebel, Lulu i Scarlett, słowo „mamuśka” używane przez dorosłych (seksowna
mamuśka, mamuśka tatuśka), rozmowy o rozmiarze zero.
Jestem zła, że pracuję, ale byłabym jeszcze bardziej zła, gdybym nie pracowała.
Na ogół jestem zła na ciebie, Joel. A jeśli zdołam wydestylować najczystszą esencję tego gniewu,
będzie ona zawierać wodę po zmywaniu tłustych talerzy ze strzępkami baranich kotletów,
symbolizującą twoją totalną niemożność do pomocy w domu. Czyli nie będzie aż taka czysta i nie
aż tak esencjonalna, raczej przypominająca plamy ropy zanieczyszczające moje serce i głowę.
[…]
Mam trzydzieści pięć lat, choć już niedługo. Trzydzieści pięć lat; w tym wieku płodność spada na
łeb na szyję i kładzie się cieniem na planach na przyszłość. W tym wieku my, kobiety, musimy
nieźle się napocić. Trzydzieści pięć lat, połowa życia, dekada, w której trzeba urodzić dzieci i
awansować w wybranym zawodzie. Najważniejsza dekada, w której prawnicy stają się
partnerami, dziennikarze – wydawcami, lekarze – konsultantami, a nauczyciele – dyrektorami i ich
zastępcami. Jedna krótka dekada, dziesięć lat przemijających równie szybko jak pozostałe.
Jakiego pecha mają kobiety, że te biologiczne i zawodowe imperatywy tak się nakładają! Przez
ten zbieg okoliczności szklany sufit staje się dwa razy grubszy.
Trzydziestka to także okres, w którym kobiety najczęściej umierają w tajemniczych
okolicznościach. Sylvia Plath, księżna Diana, Marilyn Monroe, Paula Yates, Jill Dando, Anna Nicole
Smith. Cud, że niektóre z nas doczekują czterdziestki!
Właściwie nie jestem pewna, czy w śmierci Sylvii Plath kryje się jakaś tajemnica. Tak naprawdę nie
chciała się zabić, zaglądała tylko do piekarnika, sprawdzając, czy trzeba go wyczyścić, a kiedy
zobaczyła, jaki jest upaćkany tłuszczem z kiełbasek, które przyrządził sobie Ted Hughes, zanim
rzucił ją dla innej – odkręciła gaz.
Ja nigdy się nie zabiję. Ale mogę zabić Joela. Lista to mój sposób na oszczędzenie moim synom
losu półsierot – bez ojca i z matką gnijącą w pudle.
Dobrze chociaż, że już po świętach. Nie wiem, dlaczego spodziewano się, że pierwsza wojna
światowa skończy się do Bożego Narodzenia, skoro żaden inny okres nie sprzyja bardziej toczeniu
bitew i wybuchom nienawiści. Świątecznym nastrojem wstrząsają dziesiątki eksplozji: to ja kupuję
prezenty dla twoich niezliczonych chrześniaków, to ja – ponieważ ty „nie uznajesz” kartek
świątecznych – muszę je wysyłać, jak również towarzyszyć Rufusowi, kiedy ten pisze je dla
wszystkich swoich kolegów, a twoja matka, siedząc na wydatnym tyłku, prawi, jak mi się
poszczęściło, że wychowała swojego syna na takiego wspaniałego ojca i bajecznego kucharza.
„Tak”, warczę, „ależ on cudowny, ależ ze mnie szczęściara”.
Żaden indyk nigdy nie był tak wypchany nadzieniem jak ten dom porozrzucanymi papierami i
zabawkami, które trzeba poskładać z malutkich elementów. Przy każdym otwieranym prezencie –
czyli średnio co trzy sekundy – krzywiłam się, widząc wielkie plastikowe brzydactwo, które trzeba
było gdzieś postawić, albo wzdrygałam się na widok czegoś pełnego malutkich, łatwo gubiących
się części. Usiłowałam się cieszyć, gdy moje dzieci piszczały ze szczęścia, ale w głębi duszy
przejmowała mnie zgroza. Za każdym razem, gdy siadaliśmy do nowej gry, przerywałam zabawę
słowami: „Nie zgub kostki, kochanie, bez niej nie będziemy mogli grać”, „Nie, nie wolno ci kupić
hotelu, zanim nie będziesz miał trzech domów”, „Gabe, jeśli to połkniesz, nie zawiozę cię do
szpitala”.
Do moich urodzin, przypadających na ostatni dzień stycznia, zostały trzy tygodnie. Rozumiecie,
dlaczego mówię, że jestem skazana na marudzenie? Wyobraźcie sobie, że obchodzicie urodziny w
okresie, kiedy wszyscy czują się najbardziej zdołowani. Kiedy połowa gości na waszej tak zwanej
imprezie urodzinowej przysięga, że w życiu już nic nie wypije.
Na urodziny chciałabym zabieg wybielania zębów, tydzień wolnego od podcierania tyłków,
prawdziwego i metaforycznego, oraz prenumeratę „Interiors”. A dostanę laurkę, croissanta do
łóżka i „pocałunek, którego nie kupię za żadne pieniądze”. Moje pierwsze słowa w dniu moich
trzydziestych szóstych urodzin będą brzmiały: „Nie nakrusz! ”.
Przez te trzy tygodnie będę myśleć o wszystkich irytujących występkach Joela i zrobię ich listę.
Potem je logicznie usystematyzuję i wpiszę w arkusz kalkulacyjny. Po moich urodzinach,
poczynając od pierwszego lutego, zacznie się półroczny okres próbny. Będę odnotowywała
zachowanie mojego męża. A skoro mam mu pokazać ten grafik – bo pewnie będę musiała, jeśli
zażąda dowodu – powinien być on rygorystyczny i przemyślany. Musi być tak idealny, jak bardzo
nieidealne są nasze małżeństwo i dom. Musi być największym osiągnięciem formatowania Excela,
każda jego kropka ma być kropką nad i. Musi być konkretny. I skrupulatnie sprawiedliwy, nawet
jeśli – jak mi mówiono – życie takie nie jest.
Zacznijmy spisywanie listy!
|