|
Zapomniany w kącie salonu fragment układanki rzuca mi wyzwanie, żebym odważyła się go olać.
To starcie między nim a mną, wygra ten, kto ma silniejszą wolę. Usiłuję wytrzymać, ale narożny
kawałek trzydziestodwuelementowych puzzli z psem lecącym samolotem wygrywa. Oczywiście.
– Co robisz? – pyta Joel, nastawiając nasz najnowszy film na DVD, amerykańskie kino
artystyczne z zawiłymi dialogami.
Przetrząsam półki w poszukiwaniu pudełka, z którego wypadł ten kawałek.
– Nie mogę się skupić na filmie, wiedząc, że układanka jest niekompletna. Pomyśl, jakie to
denerwujące: męczyć się nad puzzlami i w końcu przekonać się, że brakuje w nich jednego
elementu.
– Spoko, Mary. Luzuj stringi.
– Stringi? Ile ty masz lat, dwanaście? Uważasz, że wampiry są słitaśne?
Joel prycha śmiechem i zajmuje się filmem.
Ludzie dzielą się na tych, którzy mogą oglądać film, wiedząc, że na podłodze leży zabłąkany
kawałek układanki, i na tych, którzy nie mogą. Skoro już jestem na czworakach, zaglądam pod
sofę, by sprawdzić, czy nie zabłąkały się pod nią inne sierotki, i widzę kubek. Zaglądam do niego;
najwyraźniej tkwił tu od jakiegoś czasu i dopiero teraz fala wyrzuciła go na brzeg. Zdaje się, że
niegdyś znajdowała się w nim kawa, ale trudno to orzec z całą pewnością, bo wszystko zasłoniła
pleśń – niczym zielona pianka z cappuccino. Ponieważ pijam wyłącznie drogą latte z mlekiem
sojowym, wiem, że to kawa mojego męża.
– Patrz – mówię, podstawiając mu kubek pod nos.
Joel nie cofa się, ale zagląda do naczynia z zainteresowaniem.
– Wygląda jak ta pianka, którą się ozdabia talerze w modnych restauracjach, nie sądzisz?
Powiedzmy: marynowana przepiórka z pianką ze ślimaków. – Przygląda się uważniej. –
Powinniśmy to pokazać Rufusowi. Niech zobaczy, jak się tworzą zarodniki.
– Zaniesiesz go do kuchni?
– Skąd wiesz, że to mój?
– Bo tego kubka najczęściej używasz, ponieważ jest taki wielki, no i dlatego, że zostawiasz
w nim zawsze trochę picia na dnie, żeby ktoś go przewrócił i wylał.
Joel wzrusza ramionami i wkłada płytę do DVD.
– No więc, zaniesiesz czy nie?
Raz, dwa, trzy, liczę powoli, tak jak radzili w tym artykule o panowaniu nad gniewem, który
niedawno przeczytałam.
– Chwila, moment.
– Ile ten moment potrwa?
Mój mąż pogłaśnia telewizor. Ja też głośniej wzdycham i wbijam w niego ołowiane spojrzenie.
Łamię się pierwsza, jak zwykle, i zanoszę kubek do kuchni. Wytrząsam jego zawartość do zlewu i
palcem przeciskam strzępki pleśni przez sitko w odpływie. W kubku kotłuje się woda z zielonymi
farfoclami, we mnie – furia.
– Joel! – krzyczę, dając sobie spokój z tym całym myciem i panowaniem nad gniewem. – Mam już
dość życia w bajzlu!
Zero odpowiedzi.
– Gdybyś po sobie sprzątał…
Mój mąż wpadł w trans, całkiem jak nasi synowie, kiedy tylko znajdą się przed telewizorem.
Prawie spodziewam się, że usiądzie z nosem przy ekranie. Próbuję jeszcze raz i tym razem – serio
– tupię nogami.
– Nigdy nawet palcem nie ruszysz. Jesteś gorszy niż dziecko, o wiele łatwiej by mi się żyło,
gdybym musiała się zajmować tylko dwoma chłopcami. Ty, ty… – zacinam się, szukając
najlepszego słowa na oddanie jego kompletnej obojętności na góry śmieci, które spod niego
wymiatam. – Nawet nie dostrzegasz, ile za ciebie robię!
– Ile? – reaguje w końcu Joel.
– Nie wiem, przecież nie spisuję tego.
– Może powinnaś.
– Może to zrobię.
|