|
„A co ty możesz o tym wiedzieć” – to zdanie w naszym gronie wypowiadało się najczęściej. Z reguły odpowiedzią było wydęcie ust i wydanie dźwięku „pfy...” lub – w wypadku Juliena – pogardliwe wzruszenie ramion, oznaczające, że i tak on ma rację. Obaj zresztą nie mieli ani cienia podstaw do udzielania mi rad, bo wiadomo było, że sami tkwią w mało satysfakcjonujących związkach. Zastanawiałam się nawet, czy ktoś w tej restauracji albo – powiem więcej – ktokolwiek w całym mieście jest w stu procentach zadowolony ze swojego związku. Może przekonanie, że istnieje wielka i odwzajemniona miłość to taki żart natury, marny zresztą, którego celem było wprawienie nas i naszych uczuć (zbyt często przypominających wygodnictwo) w stan żałosnego użalania się nad sobą.
– Zamówiliśmy dla ciebie kieliszek białego wina – oznajmił Julien, a w jego głosie brzmiała fałszywa nuta współczucia – przyda ci się.
Miałam ochotę im powiedzieć, iż nie przypominam sobie, abym kogokolwiek informowała, że trapi mnie jakaś poważna, a co gorsza zaraźliwa choroba. Wprost przeciwnie. Powinniśmy cieszyć się życiem, z optymizmem patrzeć w przyszłość, oglądać świat przez różowe okulary i do wszystkich naszych spraw podchodzić z większą dozą romantyzmu, słowem – zachowywać się jak ludzie szczęśliwi, którzy odkryli swoją miłość.
– To prawda, Christophe jest wspaniały – oznajmił Julien, niższy od Christophe’a o dobre dwadzieścia centymetrów. – Ma takie apetyczne pośladki, że aż by się chciało je ugryźć…
Laurent z oburzoną miną zamachał gwałtownie ręką.
– Julien! Tyle razy cię prosiłem, zostaw dla siebie tego typu spostrzeżenia. To nieeleganckie. Bardzo nieeleganckie. Przeżywaj swoje fantazje erotyczne, ale po cichu. Zgoda? Ja dzisiaj jeszcze nic nie jadłem.
– Zgoda. Ja też jestem głodny – oznajmił Julien. – Gdzie jest Jeff?
– Kiedy rano wychodziłam z domu, Jeffa jeszcze nie było. Nie wrócił na noc.
Obaj zrobili lekko zdziwione miny.
– No, no – krótko skwitował Julien.
Tymczasem ja, patrząc na niego, po raz kolejny pomyślałam sobie, jakie to marnotrawstwo, że tak przystojny facet nie chce mieć do czynienia z kobietami. Julien nie wyglądał na geja. Może tylko te okropnie kolorowe koszule, które wystawały mu spod swetra, swetra przeważnie w kolorze czerwonym albo ciemnego granatu. Upierał się, że to, co nosi, to ostatni krzyk mody, a my cierpimy na nieuzasadniony wstręt do pięknych barw, choć zwracaliśmy mu jedynie uwagę, że różowe spodnie mogą u niektórych osób wywołać nieoczekiwane reakcje. Julien miał duże, niebieskie oczy, które zdawały się hipnotyzować. Dochodził do czterdziestki, ale wciąż wyglądał na dziesięć lat mniej. Lubił dać się podrywać dziewczynom, co z kolei doprowadzało Laurenta do głębokiej frustracji. Uważał, że to ironia losu i jawny przejaw niesprawiedliwości i nawet kiedyś w złości tak się zagalopował, że prawie dał się poderwać młodemu przystojniakowi, którego zmyliły eleganckie maniery Laurenta i oryginalny gust w dobieraniu koktajli. Laurent zszedł na ziemię, dopiero gdy usłyszał stwierdzenie tego przystojniaczka, wypowiedziane ściszonym, lubieżnym tonem, że „zawsze go rajcowali tacy olbrzymi łysielcy”. Laurent prawie się rozpłakał, bo rzeczywiście zaczynał łysieć i ta uwaga była kroplą, która przelała jego kielich goryczy. Wrócił do siebie załamany, ale przedtem zapewnił, że wkrótce pokaże nam, jak wygląda prawdziwy samiec. Dwa dni później zjawił się w restauracji z czapką na głowie.
– Dobra. Czekamy jeszcze kwadrans i zamawiamy żarcie – oznajmił Julien, spoglądając na zegarek – ale muszę się jeszcze napić.
Zamachał ręką w stronę kelnerki, która nawet nie musiała podchodzić, bo wiedziała, że on, stały klient, zamawia zwykłą szkocką.
– Zanim zostaniemy obsłużeni – oznajmił Laurent – Marine wyjaśni nam dokładnie, co jej chodzi po głowie. Bo o ile pamiętam, już dużo mówiliśmy na temat Christophe’a, a nawet bardzo dużo.
– Długo też rozprawialiśmy na temat Carole i Mathiasa, z którymi – przypominam – obaj nadal jesteście. Więc ciszej nad tą trumną z łaski swojej.
– To nie to samo, Marine, ty byłaś wolna i wykonałaś konkretny ruch, a mogłaś postąpić inaczej i cieszyć się teraz wolnością. Wolność to przecież wspaniała rzecz. Och, co ja mógłbym zrobić, gdybym był wolny…
– Co mógłbyś zrobić, zachowaj dla siebie – uciął krótko Laurent.
– Dobrze, już dobrze, chciałem tylko wam uzmysłowić, że Marine udało się to, czego my do tej pory nie byliśmy w stanie zrobić. A teraz jeszcze mocniej wlazła w ten swój związek.
|