|
Co to znaczy być aktorką... Granica pomiędzy pracą, zawodem a moim życiem coraz bardziej się zacierała. Uciekałam w swoje role, żyłam nimi, nie chcąc wracać do tej wystraszonej dziewczyny, jaką wtedy byłam. Bałam się tego, co czuję do Zygmunta. Bałam się nieznanego... Nie dość że nie wiedziałam, jak należy kochać mężczyznę, to zupełnie nie miałam pojęcia, jak należy kochać mężczyznę starszego o trzydzieści niemal lat. A może to wcale nie była miłość... może tylko tak odczuwałam jego obecność w moim życiu? Nadal był obecny, chociaż nie stykaliśmy się ze sobą tak często jak wtedy, gdy studiowałam w Szkole, a potem w czasie prób do Trzech sióstr. Był to chyba jak dotąd mój najszczęśliwszy okres w życiu. Czułam, że rola Iriny mi wychodzi, inni też to czuli. A co najważniejsze, czuł to Zygmunt. Miałam tuż przed sobą jego skupione oczy, tak blisko, że potrafiłabym policzyć ciemniejsze plamki na zielonych tęczówkach. Więc może to tylko przyzwyczajenie? Ale skoro tak, dlaczego byłam taka nieszczęśliwa i zagubiona, a obecność Zygmunta nie przynosiła już ukojenia. Przy nim mój strach się jeszcze potęgował.
– Olu, co się z tobą dzieje? – pytał.
– Jestem zmęczona. Te powroty z teatru po nocy autobusem, czasami czekam na przystanku nawet godzinę...
Powiedziałam to, żeby się jakoś usprawiedliwić. Wcale się tak znowu nie męczyłam, o tej porze autobus był zwykle pusty, miałam miejsce siedzące, a przystanek znajdował się o krok od domu.
W kilka dni później, kiedy po spektaklu szłam w stronę przystanku, zauważyłam, że jedzie za mną jakiś samochód. Przeraziło mnie to, przyśpieszyłam kroku. Samochód zrównał się ze mną i wtedy zobaczyłam za kierownicą Zygmunta.
– Nie poznaje się starych znajomych – zażartował.
– Co pan tu robi? – spytałam.
Mimo że jeszcze w Szkole panował zwyczaj, iż profesorowie i studenci mówią sobie po imieniu, ja nigdy się na to nie odważyłam, nie tylko zresztą w stosunku do Zygmunta.
– Wskakuj i nie pytaj.
Usiadłam obok niego, tak zdenerwowana, że nie mogłam mówić. On też się nie odzywał. Samochód stał przy krawężniku.
– No? – spytał wreszcie. – Zamurowało cię?
– Dlaczego stoimy? – wykrztusiłam.
– Bo nie znamy adresu.
I wtedy zrozumiałam, że przyjechał specjalnie, aby mnie odwieźć do domu. Potraktował serio to, co powiedziałam wcześniej. Ktoś z boku mógłby sądzić, że znalazł pretekst, aby się ze mną spotkać. Ale ja wiem, jak było naprawdę. Miał wolny wieczór i postanowił mnie odwieźć. Na ulicach było pusto, więc nasza podróż trwała wszystkiego kilkanaście minut. Dla mnie jednak była jedną z najważniejszych w życiu.
– Może pan wstąpi na chwilę? – odważyłam się spytać.
– Może bym wstąpił, gdybyś mi wreszcie powiedziała ty.
– Więc może wstąpisz?
Roześmiał się.
– Innym razem, Olu. Raniutko wyruszam do Łodzi. Mam postsynchrony.
Weszłam na górę oszołomiona. To było nasze pierwsze prywatne spotkanie, niemające nic wspólnego z pracą.
Przynajmniej dla mnie. Być może dla niego znaczyło co innego: zrobił dobry uczynek, odwożąc do domu byłą studentkę. W tym fatalnym wywiadzie, w którym zdecydował się mówić o naszym związku, wyznał: To uczucie nie wybuchło od razu, albo też długo było nieuświadomione, póki trwała ta niejasna relacja pomiędzy nauczycielem a studentką... Nauczyciel i studentka... Z pewnością taka wypadła mu rola, uczył mnie zawodu, tego, jak mam się zachowywać na scenie, a potem, jak mam się zachowywać w miłości. Ale tym razem okazałam się znacznie gorszą uczennicą, byłam krnąbrna i sprawiałam mu trudności wychowawcze...
Czy on kiedykolwiek zrozumie mój obecny stan? Czy zrozumie, dlaczego chwilowo nie chcę wrócić do życia...
Od tamtej rozmowy pod moim domem minęło pół roku. Któregoś dnia zaproponowano mi rolę w filmie. Główną rolę! Moim partnerem miał być Zygmunt Kmita. Nie wiedziałam o tym, kiedy się go radziłam, czy mam ją przyjąć.
– Jasne, nad czym się zastanawiasz.
– Nie znam kina, jestem aktorką teatralną.
– Dobrze, że tak myślisz. Kino to coś drugorzędnego... ale jest nam potrzebne. Nie my jemu, ono nam. Przynosi popularność, pieniądze. A realizować się będziesz w teatrze.
– Sama nie wiem – odrzekłam. – Mam takie uczucie, że kino mi coś odbierze...
– Nie dopuszczę do tego.
I dotrzymał słowa. Był przy mnie od pierwszego dnia zdjęć. To właśnie wydawało mi się najgorsze, bo nie chciałam, żeby był świadkiem mojej kompromitacji. Stanęłam przed zupełnie nieznanym mi zadaniem, tutaj nie było widzów, tylko oko kamery, zimne, wręcz szydercze. Gdzieś za kamerą ukrywał się reżyser, który obserwował w milczeniu moją grę. W pewnej chwili tego nie wytrzymałam, uciekłam z planu z płaczem. Zygmunt przyszedł do mnie.
– Mówiłam ci, że się nie nadaję. Jestem aktorką teatralną, a nie filmową.
– Olu, jest dobrze.
– Dobrze? – nie mogłam ukryć zdziwienia.
– Nawet bardzo dobrze.
Film odniósł sukces u publiczności, krytycy okazali mniej entuzjazmu. Byłam teraz rozpoznawana na ulicy. Proszono mnie nawet o autografy. Opowiedziałam o tym ze śmiechem Zygmuntowi.
– Widzisz, słuchaj starego profesora, źle na tym nie wyjdziesz.
– Nie jesteś stary.
– Dla ciebie pewnie jestem. Moja córka opowiadała mi o jakimś staruszku, który potem okazał się młodszy ode mnie o dwa lata! A ona jest w twoim wieku.
Córka. Tak oto po raz pierwszy w naszej rozmowie pojawił się temat jego rodziny. Wiedziałam, że ma żonę aktorkę, która przed laty zrezygnowała z kariery, aby wychowywać dzieci. Mieli ich dwoje. Córkę, tę w moim wieku, i młodszego o kilka lat syna. Zygmunt chyba bardzo go kochał. Nigdy tego nie powiedział, ale to się wyczuwało. A poza tym ciągle słyszałam plotki o jakiejś jego nowej kochance. Po Szkole krążyło nawet takie powiedzenie: „Strzeż się ciąży, Kmita krąży”. To mnie wtedy jednak nie raniło. Wszystko zmieniło się tego dnia, kiedy w prowincjonalnym mieście weszłam do garderoby i zobaczyłam na oparciu krzesła jego sweter...
Ilekroć lekarz wchodzi do mojego boksu, bo to jest taki boks z oszkloną ścianą – kiedy mnie tu przywieziono, zdążyłam jeszcze rzucić okiem na otoczenie, zanim zrejterowałam – zawsze odczuwam lęk, że zostanę zdemaskowana.
Bałam się, że zostanę zdemaskowana przez Zygmunta, który odkryje w końcu przyczynę moich złych humorów i po prostu się ode mnie odwróci. Wiele moich koleżanek się w nim podkochiwało, był przecież znanym aktorem i wykładowcą, a poza tym mógł się podobać jako mężczyzna. Nawet bardzo. Złośliwi mówili o nim: pierwszy amant polskiego kina. Kiedyś pewna dziennikarka zrobiła wśród studentek Szkoły sondę, pytając je, co myślą o Zygmuncie.
– On uwielbia kobiety – powiedziała któraś z moich koleżanek. – My to odgadujemy i w jego obecności czujemy się wspaniale.
I ja tak się czułam, do czasu. Przedtem nie obchodziło mnie, że jest człowiekiem żonatym. Nie myślałam o jego żonie. Było to tym łatwiejsze, że za moich czasów jej nazwisko już nie funkcjonowało ani w teatrze, ani w filmie. Nie pamiętałam go nawet. Chciałam spytać o nią Jałowieckiego, ale to nazwisko... W końcu spytałam, co myśli o żonie pana Kmity jako o aktorce.
– Elżbieta Górniak najlepszą kreację stworzyła w sztuce Męczeństwo i śmierć Jeana Paula Marata... Goła jak ją Pan Bóg stworzył stała na scenie. Jak posąg. I trzeba przyznać, że był to posąg doskonały. Rola nie przewidywała otwierania ust.
– A ma złą dykcję?
– Już nie pamiętam – odrzekł wymijająco.
I tyle się dowiedziałam o żonie Zygmunta. Nie należało brać uwag Jałowieckiego dosłownie, znany był z ciętego języka i z krzywdzących opinii, jeśli ktoś mu nie przypadł do gustu. Widocznie Elżbieta Górniak nie należała do jego sympatii.
A potem był nasz drugi objazd po Polsce z Trzema siostrami. I właśnie wtedy nasza miłość stała się faktem.
– Olu, czy ty jesteś pewna? – spytał mnie Zygmunt, patrząc mi prosto w oczy.
– Od dawna. Od dwóch lat.
– Ale to może być trudne.
– Możemy się kochać w ukryciu.
Pokręcił na to przecząco głową.
– Nie. Odejdę z domu. Ty możesz być tylko moją żoną.
Przecież ty już masz żonę – pomyślałam.
Nie było mi trudno zapomnieć o naszej różnicy wieku. Zygmunt wydawał się czasami młodszy od moich rówieśników, od Darka na przykład, który miał raczej ponure usposobienie. Zygmunta nienawidził, bo może jeszcze wcześniej niż ja odkrył moje uczucie do tego „karła”, jak go nazywał. W końcu go poprosiłam, żeby się wyprowadził. Stało się to na długo przed tym, zanim Zygmunt zajął jego miejsce. Któregoś deszczowego dnia pojawił się w moim ciasnym mieszkanku z jedną walizką.
– Myślisz, że się tu pomieścimy? – spytałam.
– A mamy inne wyjście?
Nic nie wiedziałam o jego życiu prywatnym, poza tym, że jest żonaty i ma dwoje dzieci. Gdzie mieszka? Czy ma na przykład psa? Co porzucał dla mnie, co musiał pozostawić, bo nie zmieściło się w walizce? Potem, kiedy zawrzało od plotek na nasz temat, doszło do mnie, że pozostawił żonie piętrowy bliźniak na Sadybie, zabrał tylko samochód. Już nie pierwszej młodości volkswagena. Samochód stał teraz przed blokiem, w którym wynajmowałam kawalerkę, i każdego ranka spoglądałam z okna, żeby sprawdzić, czy jeszcze tam jest. Był, pewnie dlatego że prezentował się nie najlepiej, zachlapany od góry do dołu błotem. Zygmunt nigdy nie miał czasu go umyć.
Więc to takie proste – myślałam. Ale to nie było wcale proste, już niebawem miałam się o tym przekonać.
Nasza pierwsza scena miłosna rozegrała się w busie, nocą, na trasie pomiędzy Warszawą a Wrocławiem. W busie, też volkswagenie i też nie najmłodszym, wysiadło ogrzewanie. Szczękałam zębami, mimo że miałam na sobie kurtkę. Zygmunt rozpiął swoją i powiedział:
– Chodź!
Leżałam z głową na jego piersi, szorstki sweter trochę mi drażnił policzek, ale co to miało za znaczenie wobec faktu, że gdzieś blisko biło jego serce. Panował półmrok, inni koledzy też tak drzemali wtuleni w siebie, bo to był najlepszy sposób, żeby się ogrzać. Traktowano to jako rzecz naturalną. W teatrze wszystko dzieje się w sferze uczuć i inaczej odbierana jest fizyczność partnerów. Przecież stale się gra pocałunek, dotyk. Wciąż jest się blisko drugiego ciała i znaczy to coś zupełnie innego niż w normalnym życiu. W normalnym życiu przytulenie się do drugiego człowieka pociąga za sobą konsekwencje, trzeba się z tego tłumaczyć. Tutaj odbywało się bezkarnie. Do czasu, jak się miało okazać.
W którymś momencie na wpół świadomie uniosłam rękę i poszukałam jego ust. Dotknęłam palcami spierzchniętych warg, często je oblizywał na wietrze. Jego serce jakby się zachwiało, tak to odczułam przez gruby sweter, przez chwilę biło inaczej. Potem cofnęłam rękę. Tylko tyle, nic więcej, ale wiedziałam, że zrozumiał, co mu chciałam przekazać.
|