|
- Ale przecież nie szukał pan mnie, żebym wspominała zamierzchłą przeszłość. Chciał się pan skonsultować ze mną... w sprawie?
- Poleciła mi panią Lydia Herrera. Odwiedziłem ją, ponieważ na miejscu pewnego morderstwa znaleźliśmy to.
Wyjął orzech opele i położył go na stoliku. Spojrzała na orzech, ale go nie wzięła.
- Poza tym to morderstwo... Zachodzi podejrzenie, że miało tło rytualne. Ciało ofiary nafaszerowano egzotycznymi środkami. Narkotycznymi i psychotropowymi.
- Sądzicie, że ma ono jakiś związek z santerią? - spytała.
- A pani?
- Ze zorganizowaną santerią, która istnieje w Stanach i na Kubie? W żadnym razie. W santerii nie ma tradycji stosowania używek, nie licząc kilku rytuałów związanych z piciem rumu. Nie ma też oczywiście ofiar z ludzi.
- Ale są ofiary ze zwierząt - rzekł Paz. Spojrzała na niego bystro.
- Owszem. A katolicy spożywają podczas komunii swojego Boga. Symbolicznie, bo przecież nikt nie sądzi, że naprawdę zaczną spożywać Jego ciało i krew. Kto jak kto, ale pan powinien o tym wiedzieć.
- Dlatego że jestem czarnym Kubańczykiem? Pani wybaczy, ale to równie mylne przypuszczenie jak to, że jako biała Kubanka popiera pani fanatyków z Alpha 66.
Przez krótką, nieprzyjemną chwilę Paz wyrzucał sobie, że zraził osobę mogącą udzielić mu informacji, ale ku jego zaskoczeniu doktor Salazar uśmiechnęła się.
- Oto w skrócie odpowiedź na pytanie, dlaczego Fidel wciąż rządzi na Kubie, a my siedzimy w Stanach. Jesteśmy małymi, złośliwymi kłótnikami. Przepraszam za mój nieuzasadniony osąd, na dodatek zatrącający rasizmem.
- Nie szkodzi - odparł Paz. - Tak czy owak, jeśli chodzi o santerię, jestem ciemny jak tabaka w rogu. Matka była wrogo do niej nastawiona. Uważała, że jest prymitywna.
Matka. Powróciło wspomnienie. Przyszedł do domu ze szkoły z kartką informującą, że w piątej klasie będzie chodził na zajęcia wyrównawcze. Zajęcia dla tumanów, wyjaśnił. Matkę to zaskoczyło. „Przecież umiesz dodawać i odejmować w głowie - powiedziała. - Od dziecka nie masz kłopotów z czytaniem. Co to za szkoła, dlaczego to robią?” Krępował się zdradzić jej prawdziwy powód. Może przeoczyła ten składnik amerykańskiej kultury. Wzruszył ramionami. Nie odpowiedział. Ale matka była mądrzejsza, niż sądził. Do restauracji przychodził dziennikarz „Heralda”, zakochany w jej kuchni, a trochę także w kucharce. Któregoś dnia podeszła do jego stolika i opowiedziała mu o szkole. „To mądry chłopak, dlaczego chcą go wpakować do klasy estupidos?” Dziennikarz wiedział, dlaczego. Nie mogąc sobie pozwolić na jawną segregację rasową, system szkolnictwa sięgnął po zbliżone narzędzie, gwarantujące, że mali czarni nie będą chodzić do jednej klasy z małymi białymi, czyli po amerykańską wiarę w to, że „oni nie są za bystrzy” i dlatego „nie dają sobie rady w życiu”.
|