|
Nie rozmawialiśmy już więcej, chociaż długo nie mogłam usnąć. Nie wiem, czy on też nie spał. Szeptałam coś do niego, ale nie odpowiadał. Oddychał wciąż tak samo powoli i miarowo. Leżałam więc obok niego, gapiąc się na smugę światła, jaka od czasu do czasu przesuwała się po suficie.
Kiedy matka weszła do baru, uświadomiłam sobie, że nie tylko Kerry się odmieniła. Wyglądała wspaniale, jakby nagle odmłodniała. Włosy miała upięte w kok na czubku głowy, w uszach duże podzwaniające kolczyki, była ubrana w elegancki płaszcz spięty paskiem, szeleszczący przy każdym ruchu, i nawet uszminkowała wargi. Uśmiechnęła się na mój widok i pozdrowiła mnie, unosząc dłoń w rękawiczce, nim ruszyła przez salę w moim kierunku. Kiedy się pochyliła, żeby mnie ucałować, poczułam od niej przyjemny zapach perfum i pudru.
Nie wiadomo dlaczego z mojej pamięci wypłynął epizod z dzieciństwa. Wybraliśmy się wszyscy na wycieczkę rowerową i zostałam za nimi daleko w tyle. Starałam się jak mogłam, pedałowałam ze wszystkich sił, lecz oni wciąż się oddalali. Musieli się zatrzymywać i czekać na mnie, ale potem znów zostawałam, aż z wściekłości i wyczerpania łzy napływały mi do oczu. Dopiero pod koniec zaplanowanej trasy ojciec obejrzał uważnie mój rowerek i zauważył, że coś się stało z hamulcem, który przez cały czas ocierał o obręcz koła. Przyszło mi teraz do głowy, że to znakomita metafora na ciężkie czasy, jakby człowiek musiał pedałować na rowerze z zablokowanym hamulcem. I naturalnie pomyślałam, że moja matka przez lata poruszała się z zaciśniętym hamulcem i dopiero kiedy Kerry się zakochała, zdołała go odblokować i teraz porusza się swobodnie.
- Zamówiłam już butelkę białego wina - powiedziałam.
- To zbyteczne - odparła pobłażliwym tonem, co w jej wydaniu miało oznaczać: „Świetnie, bardzo dziękuję”.
- Nie martw się, mają tu specjalną ofertę - wyjaśniłam. - Gdy zamawia się dwa kieliszki wina, dają całą butelkę. Wiesz, że nigdy nie umiałam się oprzeć takim pokusom.
Nalałam jej wina. Uniosła kieliszek i trąciła mój w obowiązkowym toaście na cześć Kerry i Brendana. Starałam się to lekceważyć. Musiałam jakoś zdusić w sobie odruchy pięcioletniej Mirandy, która zawsze chciała być w centrum zainteresowania.
- Kerry mówiła mi, że bardzo jej pomogłaś w wyborze domu i zgodziłaś się przyjąć ich pod swój dach - zaczęła. - Zdaję sobie sprawę, że nie za bardzo wychodzi jej okazywanie wdzięczności. Pewnie jest zakłopotana. Ale musisz wiedzieć, jak wiele to dla niej znaczy. I dla mnie także.
- Drobiazg - mruknęłam.
- Nawet nie umiesz sobie wyobrazić, jak się cieszę, że j Kerry odnalazła w końcu szczęście. Przez cały czas trzymam za nich kciuki. A gdy budzę się w nocy, zaczynam się modlić, żeby im się powiodło.
- Dlaczego miałoby się nie powieść?
- Bo to zbyt piękne, aby było prawdziwe. Jakby dobra wróżka całkowicie odmieniła jej życie.
- To nie bajka. A on nie jest rycerzem w srebrzystej zbroi.
- Tak, wiem, ale zawsze mi się wydawało, że gdyby Kerry nabyła tylko pewności siebie, zdobyłaby wszystko, czego pragnie. A dzięki Brendanowi właśnie ją zyskała.
|