|
Ciotka Chiroko, która ma, Burchan wie dlaczego, japońskie imię i niektórzy z naszej rodziny do niej chodzili, bo była szamanką, tylko kiwała głową, a tato wierzył, że tak właśnie będzie. Ale kiedy urodziła się Ojuna, ogłosił, że Chiroko wiedziała o tym od samego początku, inaczej nie kiwałaby tak tą głową, i że on od razu tak pomyślał, kiedy zobaczył, że brzuch mamy jest spiczasty i pomału rośnie. Kiedy mama miała brzuch, cieszyłyśmy się obie z Narą. Mama robiła się coraz bardziej powolna i nieruchawa i coraz mniej zwracała na nas uwagę, tato był ciągle w górach ze stadem i wszystko było w domu na jej głowie, bo na babci, od tego czasu, co zapomniała posolić mięso na chuszury, nie mogła już polegać. Babcia czasami się złościła, bo mama nie dopuszczała jej do żadnych prac, i wyzywała ją w swojej mowie, w języku zachodniego narodu, żebyśmy z Narą nie mogły zrozumieć, ale mama rozumiała wszystko bez słów. Jakoś tak mi się wydawało, że chodzi o tego człowieka, co nie był Mongołem, a mama go kochała.
Kiedy na mamę przyszła pora, było tak straszliwie zimno, że nie mogli nas z Narą i Magi wysłać na dwór, więc nigdy nie zapomnę pierwszego krzyku Ojuny, i jak mama ciężko oddychała, kiedy już było po wszystkim. Nie pozwolono nam patrzeć, tak że ten wieczór i tę noc zapamiętałam tylko uszami. Długa ciemność i krzyk, a potem, kiedy już świtało, mama spała razem z maleństwem skrępowanym w ciasne, twarde zawiniątko, obie przykryte niemal wszystkimi owczymi skórami, które wtedy mieliśmy, bo tato bardzo się przejął. I mimo że urodziła się tylko dziewczynka, całą noc i cały dzień palił bez przerwy w piecu, aż się nam z Narą robiło niedobrze od tego gorącego, ciężkiego, przesiąkniętego dymem powietrza. Ale nie mogłyśmy wyjść z geru, bo tato bał się, żeby się dzidziuś nie przeziębił w przeciągu, więc leżałyśmy z Narą w jednym łóżku i bawiłyśmy się w nasze zabawy.
Zawsze miałyśmy przy sobie woreczek z garstką owczych kostek. Moje były czerwone, a Nary pomalowane na żółto, żeby się nam nie myliły. Jak byłyśmy w dobrym humorze, to wysypywałyśmy je na ziemię i rzucałyśmy. Wtedy, jak się urodziła Ojuna, trzy razy z rzędu wypadł mi na wszystkich kostkach wielbłąd, a Nara się wściekła, zamachnęła się i jednym uderzeniem dłoni rozrzuciła kości po najdalszych kątach geru. Ten hałas obudził dziecko, które właśnie przestało ssać i już zasypiało, i tak się rozwrzeszczało, jakby je kto obdzierał ze skóry. Mama zaczęła je huśtać w górę i w dół, żeby się uspokoiło, a tato zapomniał o przeciągu i z krzykiem wyrzucił Narę z geru na mróz pomiędzy psy.
|