No właśnie byłam dziś u lekarza...
I nie wiadomo czy to ciąża czy nie, za wcześnie aby stwiedzić.
A lekarka powiedziała, że gdybać i strzelać nie będzie i mam do niej przyjść w październiku.
W ogóle zaszłam tam do niej, pokazałam wyniki i mówię, że ten hcg to taki jakiś wysoki a ona na to że pewnie jakieś burze hormlnalne po tamtych krwawieniach. To mówię, że robiłam test ciążowy i pozytywny wyszedł - ona niemożliwe, że przy tak obfitych krwawieniach ciąża nawet gdyby była to by się nie utrzymała. Potem zrobiła usg - za mało widać aby coś stwierdzić na pewno...
I wysłała mnie po test ciążowy bo jeszcze tylko dwie pacjentki miała mieć i za godzinę miała być wolna. Ok. Niedaleko, przejdę się do apteki. Oświeciło mnie jednak, że nie mam ze sobą pieniędzy a tylko kartę do bankomatu. No to do bankomatu. Zachodze do bankomatu a tam co? Zepsuty! Więc idę do oddziału banku. Kiedy przyszłam do lekarki z powrotem to nogi tak mnie bolały że myslałam że padnę. Zrobiłam u niej ten test, wyszedł znów pozytywny.
Podumała trochę i powiedziała, ze jeśli rzeczywiście to ciąża to mam się oszczędzać, nie przemęczać itd. W porę powiedziała, po tym jak zrobiłam kilkukilometrowy spacer.
No i dostałam na przyszły tydzień znów na badania krwi.
A i mężowi powiedziałam... Bylismy na zakupach, wróćiliśmy do domu i mówię, że nie mam @, hcg podwyższony i test pozytywnie wyszedł. A on się ani słowem nie odezwał, dopiero póżniej powiedział, że się cieszy, że ma nadzieję, że uda się tym razem. Potem poszedł śmieci wynieść i zginął na dwie godziny, już się martwić zaczęłam gdzie on tak długo. Ale wrócił, powiedział, że musiał to przemyśleć. Że teraz on się boi jak to będzie, że dopiero teraz rozumie jakie to ryzyko zarówno dla mnie jak i dla dziecka jeśli jestem w ciąży...
No ogólnie miło spędziliśmy ta sobotę i niedzielę. Dziś znów do pracy pojechał i pewnie aż w weekend się zobaczymy. I trochę żałuję, że mu powiedziałam bo on teraz szaleje i dzwoni i piszę co chwila z pytaniami jak sie czuję. On się tera skupić nie może, tylko o tym jednym myśli. Nie chciał w ogóle jechac i mnie samej zostawiac bo jak coś się stanie to przecież sama w domu jestem. W przyszłym tygodniu chce wziąć wolne tylko ciekawo czy je dostanie...
No i uzgodniliśmy, że jeśli to ciąża to nic nikomu nie mówimy, przynajmniej do momentu dopóki ciąża nie jest widoczna. jakoś nie mamy ochoty wysłuchiwac rozczulań o tym że biedactwa jesteśmy, że dopiero po tylu miesiącach po stracie dziecka postaraliśmy się o nowe itd.
Ja jak na razie czuję się dobrze, i mam nadzieję, że tak będzie dalej. Obawiam się wstawać, chodzić, podnosić chocby najlżejszą rzecz. A jak będą tak wygladac całe tygodnie ciąży to nie wiem jak ja sobie poradze sama....
_________________