|
Witam Was wszystkie, piszę tutaj bo może w tym miejscu ktoś mi podpowie lub pomoże, ponieważ pisałam już w pare miejsc, nawet do fundacji rodzić po ludzku ale nikt mi nieodpowiedział. To jest list którynapisałam do tej fundacji oraz do gazety mamo to ja.
SZANOWNA FUNDACJO
Nazywam się Beata, mieszkam obecnie na Pomorzu. Przeprowadziłam się tu wraz z rodziną, ze Śląska. Jestem w siódmym miesiącu ciąży.
Piszę do Was z ogromną z prośbą, o udzielenie mi porady i kilku wskazówek.
Mam już jedno dziecko (10 – cio letnią córkę Patrycję), którą urodziłam w szpitalu w Rudzie Śląskiej.
Mam z tamtego porodu bardzo niemiłe wspomnienia i boję się gdyż nie chcę przechodzić tej ważnej dla mnie i mojego męża chwili, drugi raz w podobny sposób.
Rodziłam w szpitalu miejskim w Rudzie Śląskiej – Godula.
Przyjechaliśmy tam z mężem w późnych godzinach wieczornych. Położna podała mi kroplówkę, przykryła kocem i kazała czekać do rana, pomimo tego że odeszły mi już wody płodowe i poczułam skurcze.
Dopiero nad ranem przyszedł lekarz, zbadał mnie i powiedział że to jeszcze potrwa.
Skórcze nasilały się, ale to normalne. Około południa przyszła położna i poprosiła mnie do gabinetu, gdzie czekał lekarz, Zbadał mnie ponownie, następnie przyszli inni lekarze i zaczęli mnie po kolei badać; ginekologicznie i przez odbyt. Pomimo buli i obawy o dziecko, bardzo mnie krępowało to, że badali mnie wszyscy lekarze będący na oddziale.
Po 19 – tu godzinach, zadzwoniono po ordynatora, który przyjechał, zbadał mnie i powiedział „natychmiast cięcie cesarskie”.
Zrobiono mi próbę, przygotowano do zabiegu i przewieziono na blok operacyjny.
To co się działo do momentu gdy podano mi narkozę, bardzo mnie zdziwiło i jeszcze bardziej zawstydziło. Musiałam się cała rozebrać i wejść naga na salę operacyjną, a następnie położyć na stole, który po części wyglądał jak fotel ginekologiczny. Byłam cała rozłożona, przywiązano mnie do stołu za nogi i ręce. Anestezjolog, który stał za mną, założył mi na usta maskę i powiedział że to tlen dla dziecka.
Potem już nic nie pamiętałam. Gdy obudziłam się, poczułam straszny ból.
Odchyliłam pościel i zobaczyłam, że byłam w czasie operacji cięta od piersi aż po spojenie łonowe (do dziś dnia mój cały brzuch wygląda ohydnie).
Potem przyszła lekarka i powiedziała że mam córeczkę, która waży 3300 i dostała wszystkie 10 punktów.
Po 10 – ciu dniach wypisano mnie do domu, jednak cały czas czułam się źle.
Miałam podwyższoną temperaturę i czułam się strasznie słaba. Po kilku dniach mąż zawiózł mnie do szpitala. Tam badano mnie przez 3 dni. Badano mnie ginekologicznie, badano wielokrotnie piersi ale żaden z lekarzy nie wiedział co mi jest. Pomimo złego stanu zdrowia, wypisano mnie do domu.
Wieczorem gdy brałam prysznic, w pewnym momencie poczułam jak mi coś wyleciało, poczułam też straszny nieprzyjemny zapach. Zawołałam męża, który spojrzał i bardzo się skrzywił. Powiedział że między udami „wisi mi kawałek mięsa”.
Wystraszyłam się i pojechaliśmy szybko do szpitala. Lekarz przyjął mnie, zbadał i zaczął wyszarpywać mi „to” z pochwy.
Okazało się że podczas cesarskiego cięcia zostawiono mi kawałek łożyska.
Kazano mi przyjść do szpitala na drugi dzień rano, gdyż dyżur będzie miał lekarz który wykonywał mi cesarskie cięcie.
Więc następnego dnia, wstałam wcześnie rano i pojechałam z powrotem do szpitala. Tam czekał już na mnie lekarz, który przyjął mnie poprzedniego wieczora. Zawołał lekarza, który robił mi cesarkę i zapytał się jego czy mnie sobie przypomina? Ten odrzekł że nie.
Lekarz, który stwierdził, że nie przypomina sobie że wykonał mi cesarskie cięcie, wykonał USG. Był bardzo nieprzyjemny i opryskliwy, w dodatku badanie to wykonywał mi bardzo długo, boleśnie i w obecności stażystów, nie pytając się mnie czy wyrażam zgodę na ich obecność, podczas badania. Nie interesowało go moje zdanie i dobro pacjenta; "poszanowanie godności".
To było 10 lat temu.
W zeszłym roku zaszłam ponownie w ciążę. W czwartym tygodniu zgłosiłam sie do Pani ginekologa - położnik, która pracuje w tym samym szpitalu, gdzie rodziłam córkę. Pani doktor zbadała mnie i potwierdziła początek ciąży. Następnie poleciła zgłosić się w następnym tygodniu na USG. Byliśmy z mężem bardzo szczęśliwi i tydzień później pojechaliśmy na USG. Podczas wykonywania badania Pani doktor nie odzywała się. Po badaniu stwierdziła że jest coś nie tak z płodem, że jest za mały jak na ten tydzień ciąży, ale to nic niepokojącego. Nadmienić pragnę, iż podczas wykonywania badania, ciągle ktoś wchodził i wychodził, co bardzo mnie krępowało. Lekarz nie zwracała na to uwagi, a gdy odezwał się mąż, ona kazała mu się uspokoić.
Wróciliśmy do domu, ale nie byliśmy pewni, czy wszystko jest w porządku czy też nie.
Trzy dni później, biorąc poranny prysznic zauważyłam plamienia. Wystraszyłam się i szybko zadzwoniłam do lekarz prowadzącej. Pani doktor powiedziała że niema czasu i że mam się uspokoić. Jednak nie dawało mi to spokoju, gdyż plamienia nie ustawały i dodatkowo zaczęłam czuć ból.
Zadzwoniłam więc do niej raz jeszcze na telefon komórkowy ale ta odrzucała połączenia.
Zadzwoniłam do swojej mamy, z prośbą o pomoc, gdyż mama pracuje w klinice w Katowicach - Ligota. Zostałam przyjęta przez ordynatora oddziału ginekologii i położnictwa tego szpital.
Ordynator zbadał mnie ginekologicznie oraz wykonał USG dopochwowe, w czasie którego zaczęłam krwawić jeszcze bardziej. Po wykonaniu badania, stwierdził że ciąża jest zagrożona i za dwa dni mam zgłosić się na oddział. Zdziwiłam się dlaczego, nie zatrzymał mnie od razu w szpitalu. Wróciłam do domu, ale krwawienie i ból nasilały się.
Wieczorem ból był nie do zniesienia, zaczęły mi odchodzić skrzepy.
Nie czekałam aż miną dwa dni, tylko następnego dnia rano pojechałam z powrotem do szpitala do Katowic.
Zanim przyjęto mnie na oddział, czekałam prawie dwie godziny. Gdy już tam trafiłam ( około godziny 10 – tej), zaczęto mnie badać. Badali mnie lekarze i praktykanci. Robili ze mną co chcieli. Kazano mi się całej rozebrać, bo jak twierdzili muszą mnie całą zbadać. Leżałam naga w obecności tylu osób ale nikogo nie obchodziło moje skrępowanie i wstyd. Chciałam się odezwać ale bałam się że staną się nieprzyjemni jeszcze bardziej i tym sobie zaszkodzę. Czy tak powinno być?
Po godzinie 11 – tej pobrano mi krew i zaczęto znów badać. Czułam się okropnie. Nikt nie chciał powiedzieć co się dzieje, co się dzieje z płodem i ze mną. Nie robiono nic innego tylko mnie badano, lekarze, studenci. W dodatku jeden z badających, jak się później okazało stażystów, bezczelnie pwiedział że dziwi się moim przejęciem, bo przecież mam już jedno dziecko. Bardzo mnie to zabolało. Rozpłakałam się, a on odpowiedział na to uśmiechem.
Wszystko to trwało do 17 – tej.
Po 17 – tej przyszła po mnie pielęgniarka i powiedziała że mam przyjść do zabiegowego. Tam już czekali lekarze, praktykanci i anestezjolog, Powiedziano, tylko że ciąży nie da się uratować. Kazano mi się położyć, bo muszą mnie jeszcze zbadać. Badał mnie lekarz i dwóch praktykantów. Nie mogłam wytrzymać z bólu, ale ich to wogóle nie obchodziło. Kazali mi się uspokoić.
Lekarz, który mnie zbadał, chodził od drzwi do okna, wszyscy stali, ja leżałam, a on zadawał mi wciąż pytania, czy zależy mi na tej ciąży i co ma zrobić. Co on ma zrobić. To wszystko bardzo mnie przerażało. Co miały znaczyć te pytania???
Anestezjolog uśpił mnie. W pewnym momencie, przebudziłam się w czasie zabiegu, w okropnych bólach, krzyczałam z bólu. Podano mi większą dawkę środka usypiającego.
Dopiero późnym wieczorem obudziłam się, już po zabiegu. Rano podczas obchodu, ordynator powiedział że dziś wypisują mnie do domu.
Spakowałam się i czekałam na wypis. Zawołano mnie jeszcze do zabiegowego. Czekał tam na mnie lekarz. Powiedział że musi mnie jeszcze zbadać. Badanie bardzo mnie bolało, lecz lekarz nie zwracał na to w ogóle uwagi. Wróciłam do domu. Nie mogłam do siebie dojść przez wiele tygodni. Mąż nie dał za wygraną, pojechał do szpitala, by porozmawiać z ordynatorem. Ten nawet nie chciał widzieć mojego męża, gdy przekazano mu że czeka na niego mój mąż, wystraszył się i wogóle się nie pokazywał. Mieliśmy dużo niewiadomych i pytań, a odpowiedzi żadnej. Jak się później okazało, w karcie wypisowej, niebyło wogóle mowy o lekarzu, który faktycznie mnie przyjął, czyli ordynator. Zabieg wykonywała osoba inna niż była wpisana w dokumentach, a lekarz prowadzący jak później się dowiedzieliśmy w dniu kiedy miałam wykonywany zabieg, był na urlopie.
Dwa tygodnie po zabiegu poszłam z kartą wypisową na badanie kontrolne, do przychodni. Lekarz zbadał mnie i stwierdził że mam dwu centymetrową nadżerkę. Zaproponował mi żebym przyjechała do jego prywatnego gabinetu.
Jest to lekarz ginekolog – anestezjolog. Zaproponował mi usunięcie tej nadżerki. Jednak nie skorzystałam.
W lutym bieżącego roku, przeprowadziłam się wraz z rodziną na Pomorze.
W połowie marca zaszłam w ciążę. Bardzo się z mężem ucieszyliśmy.
Zrobiłam dla upewnienia test i po czterech tygodniach pojechaliśmy na wizytę do lekarza. Nie wiedziałam do którego najlepiej mam iść, bo nie znaliśmy tu jeszcze wszystkich.
Pojechaliśmy prywatnie na wizytę lekarską.
Już na wejściu wizyta ta nie podobała mi się. Co prawda mam 30 lat, ale sposób w jaki odnosił się do mnie lekarz, nie spodobał mi się. Odzywał się w sposób bardzo ordynarny i zwracał się do mnie na ty.
W trakcie samego badania, lekarz od czasu do czasu głaskał mnie po udach. Gdy syknęłam, czując ból, powiedział że jestem bardzo opryskliwa.
Gdy skończył badanie, powiedział że mam już wstać i całkiem się rozebrać.
Tego nie wytrzymałam. Powiedziałam mu swoje i wyszłam z gabinetu.
Później dowiedziałam się, że bardzo mało kobiet chodzi do niego, gdyż jest bardzo niekulturalny i źle obchodzi się ze swoimi pacjentkami.
Doradziłam się później znajomych, których poznaliśmy, jakiego mam wybrać ginekologa i zapisałam się do niego na wizytę. Była to pani doktor.
Bardzo miła i sympatyczna, wszystko wytłumaczy.
Przy pierwszej wizycie u pani doktor zapytałam się o tą nadżerkę, gdyż lekarz u którego byłam na badaniu kontrolnym stwierdziła że jest ona 2 – wu centymetrowa. Lekarka bardzo się zdziwiła i powiedziała że u mnie niema mowy o żadnej nadżerce, Po prostu jej niema. ???
Czytamy z mężem bardzo dużo na temat ciąży i samego porodu. Pytamy się też podczas comiesięcznych wizyt pani doktor o rzeczy które nas interesują.
Ale niestety nie wszystko pokrywa się z tym co napisane jest w poradnikach dla przyszłych matek i ojców.
Bardzo chcę, by mój mąż był przy porodzie. On sam też powiedział że chce być obecny przy przyjściu na świat naszego upragnionego aniołka.
Jest pewien problem.
Gdy miałam 13 – cie lat, idąc do szkoły, przechodząc przez jezdnię na pasach potrącił mnie samochód. Nic wielkiego mi się niestało. Dopiero rok po urodzeniu córki, dostawałam strasznych buli głowy.
Pojechałam do lekarza, wykonano mi badanie tomograficzne, które wykazało że musze mieć drobny zabieg.
Po zabiegu, gdy wypisano mnie ze szpitala, poszłam do lekarza neurologa, który przeprowadzał mi ten zabieg. Wypytałam się o wszystko.
Powiedziałam że chcę mieć jeszcze jedno dziecko i że teraz strasznie się boję. Lekarz wytłumaczył mi że nie mam czego się bać, bo jest do nabyte a nie wrodzone.
Więc mogę spokojnie zajść w ciążę i rodzić drogami natury. Na moje nieszczęście mama moja zna tego lekarza, który przeprowadzał mi ten zabieg,
gdyż jest pielęgniarką na tym oddziale i już rozmawiała z nim. by wypisał mi zaświadczenie że mogę rodzić tylko i wyłącznie poprzez cesarskie cięcie.
Zaświadczenie takie musze dostarczyć do mojej pani doktor prowadzącej.
Rozmawiałam już z nią na ten temat. Powiedziała mi że zaświadczenie to jest jej potrzebne, gdyż musi wiedzieć czy mogę rodzić drogami natury czy też nie. Powiedziałam że chcę rodzić drogami natury, ale jeżeli będzie konieczne cesarskie cięcie, będę również chciała by był przy mnie mój mąż. Lekarz powiedziała że niema takiej możliwość, że jest to; jak to określiła "zwyrodnialstwo". Wszędzie pisze się o pięknych, wspaniałych porodach, przyjaznych szpitalach i wspaniałym personelu. Wszędzie ukazują się wspaniałe artykuły, cudowne zdjęcia. Czy to tylko teoria, mydlenie ludziom oczu, a rzeczywistość jest inna?
Nie chciałam okazywać jej swojego niezadowolenia i zdziwienia, gdyż mogłabym tym sobie pewnie zaszkodzić.
Jak się później dowiedzieliśmy z opinii znajomych, szpital w Lęborku bo tu właśnie mieszkamy, jest to dobrym szpitalem jeżeli chodzi o oddział położniczy, ale niestety personel tego oddziału nie jest pozytywnie nastawiony do porodów rodzinnych, a tym bardziej jeżeli chodzi o cesarskie cięcie. Co mam robić??? Nie chcę rodzić w innym szpitalu, bo ten jest najbliżej ale bardzo chce by mój mąż był przy nas.
Jak mam zaopatrywać się na to i jak mam reagować na sytuacje i przypadki, które opisałam, a które nie chcę by mnie kolejny raz dotknęły. Uprzejmie proszę o udzielenie mi rad, wskazówek. Czytałam kartę praw pacjenta, ustawę, oraz wszelkiego rodzaju materiały w prasie i Internecie, ale proszę o udzielenie mi rady gdzie mam jeszcze szukać informacji na te tematy i jak mam rozmawiać i „bronić się przed takimi sytuacjami”. Napisałam nawet list do "FUNDACJI RODZIĆ PO LUDZKU" ale nie otrzymałam żadnej odpowiedzi. Proszę o pomoc.
Z wyrazami szacunku
Beata
Bardzo gorąco Was pozdrawiam.
Prosze o pomoc.
|