|
Sary Bernhardt, legendy teatru z przełomu XIX i XX wieku, gwiazdy o randze światowej, zwanej przez wielbicieli „boską”.
Kanadyjski dramaturg przedstawił wielką aktorkę u schyłku życia; z pomocą zaufanego sekretarza spisuje ona, uzupełnia i koryguje wspomnienia, przeprowadzając swego rodzaju rachunek sumienia. A ponieważ osobowość miała niezwykłą, a życie burzliwe i nadzwyczaj barwne...
Fragment recenzji:
Być może teatr jest światem, ale w tym spektaklu teatr jest przede wszystkim Mają Komorowską. Czy był gdzieś w tle reżyser, czy byli inni aktorzy? Przecież nawet biedny Pitou jest tylko pretekstem, by ona - wielka aktorka - mogła wobec niego rozpędzić swą wyobraźnię.
A właściwie wyobraźnię obu aktorek, gdyż rola Komorowskiej balansuje na granicy osobistego wyznania. Jej Bernhardt to kobieta pełna skrajności, nieprzewidywalna. Ma świadomość nieustającej gry, więc co chwilę zmienia rytm i
wybucha nowym skojarzeniem. W tych ogromnych, otwartych szeroko oczach tłoczą się niezliczone historie, które trzeba natychmiast pochwycić, spisać, ocalić.
Dlatego, dyktując wspomnienia, napręża się cała, szamoce, drży z napięcia, z obawy przed uciekającym czasem. I nagle przerywa ze śmiechem, by posłać wiernemu pomocnikowi uśmiech łaskawej królowej albo podrażnić go łobuzerskim żartem. Mówi o śmierci słowami wzniosłych klasyków, a jednocześnie drwi ze swego pokracznego partnera i z własnej ułomności.
|