|
Mijali płonące budynki. Mieli wrażenie, jakby sunęli przez powłokę pocisków smugowych. Pociski lekkiej artylerii przeciwlotniczej grzechotały o kadłub, jak kamyki potrząsane w metalowym wiadrze. Leżąc w stanowisku bombardiera na dziobie, Jones zastanawiał się, dlaczego maszyna nie nabiera wysokości, tak jak powinna, choć musiał przecież zauważyć, że przestał działać drugi silnik. Davisowi zacięła się broń. Chwycił gaśnicę, gdy płomienie zaczęły lizać właz. Niestety, mimo jego wysiłków, ogień ogarnął cały pokład. Ziemia była coraz bliżej, jeden z silników płonął, ciągnąc za sobą smugę dymu i iskier, a śmigło drugiego obracało się powoli, jak wiatrak podczas lekkiej bryzy.
- Kurs dwa siedem sześć! - nawoływał z dziobu nawigator Jones, chcąc naprowadzić maszynę na właściwy kurs i umknąć przed ogniem artylerii przeciwlotniczej. Zarówno Klette jak i drugi pilot, Alf Faul, napierali z całych sił na stery, jednak nie zdołali poderwać maszyny. Liberator odbił w lewo i zaczął sunąć w dół nad budynkami dworca kolejowego. Po chwili zszedł do pułapu drzew. Na szczęście teren wokół nie był zabudowany.
Obaj piloci na próżno próbowali wysunąć podwozie przed awaryjnym lądowaniem na czymś, co przypominało wielkie pole.
- Tracimy wysokość! Nie mogę go podnieść! - rozległ się okrzyk w słuchawkach. Płonąca maszyna o mało nie zawadziła o dach niskiego budynku. Trawa wokół zaczęła również płonąć. Samolot z przeraźliwym hukiem uderzył o ziemię, kilkakrotnie się od niej odbił i znów uniósł się w powietrze. Z przerażającym łoskotem ponownie opadł na wilgotną ziemię i stanął w miejscu - tak nagle, że wygasił pożar wewnątrz maszyny.
Tymczasem płomienie lizały kadłub od zewnątrz. Z wewnętrznego, lewego silnika wylewało się płonące paliwo, zapalając trawę i rozświetlając panujące wokół ciemności.
- Wszyscy na zewnątrz! Wszyscy na zewnątrz! - krzyknął Klette w interkom, który jakimś cudem wciąż działał. Ściągnąwszy maskę tlenową i pas, Winchester wyskoczył na zewnątrz przez lewy luk strzelniczy. Po drugiej stronie zauważył, jak skacze Upton, a za nim Davis. Wylądowali na ziemi kilka metrów od siebie. Pozostali wyskakiwali przez luki ewakuacyjne znajdujące się bliżej dziobu samolotu.
Nie było tylko nawigatora. Jones leżał nieprzytomny w dziobie maszyny. Hełm, który z taką niechęcią włożył pierwszy raz, uchronił go przed odniesieniem poważniejszego urazu. Gdy odzyskał przytomność, usłyszał, że ktoś go woła, jednak nie mógł wydostać się z kabiny. Gdy wypluwał ziemię z ust, dobiegły go gardłowe zawodzenia Faula:
- Cholera! Davy nie żyje!
- Żyję! - wrzasnął przez metalową powłokę kadłuba. - Wyciągnijcie mnie!
- To chwytaj za siekierę! - ktoś zawołał. Jones tak zrobił i zdołał wydostać się z pułapki.
Gdy wygramolił się na zewnątrz, Klette kucnął przy wraku bombowca i spokojnie zwrócił się do załogi.
- Przykro mi, chłopcy - przeprosił. - To wszystko moja wina.
Zanim któryś zdążył się odezwać, kadłub stanął w płomieniach i musieli uciekać. Strzelec z górnego pokładu, Brown, wysunął się ze swojej wieżyczki, przemknął przez kadłub i wyskoczył z wraku tuż obok Winchestera. Załoga odbiegła w ciemnościach od maszyny. Po chwili reflektory zaczęły omiatać teren, aż w końcu snopy światła zatrzymały się na wraku. Liczba przeprowadzonych nalotów i „nawożeń”, wypisana pod kokpitem, znajdowała się teraz tuż nad ziemią i zniszczonym podwoziem. Szukając najlepszego miejsca do lądowania, Klette wybrał teren głównego warszawskiego lotniska - Okęcie.
|