|
W ramach „oczyszczania organizmu” zabronione jest używanie telefonów komórkowych, więc sprytna Ania nagrała na sekretarce wiadomość „Hey wam, jestem u Olgi, jeżeli pilne dzwońcie do niej, a jak ktoś dzwoni z buszu to ma problem”. Olga to właścicielka tego miejsca tortur gdzie taplać się trzeba w błocie, znosić tysiąc innych niezbyt przyjemnych rzeczy dla „twojego dobra” i gdzie twoje samopoczucie po pięciu minutach pobytu jest gorsze od okropnego (dowiadujesz się, że cellulitis sie pogłębił, przytyłaś, masz zanieczyszczoną twarz podskórnymi krostami, których nie widać ale są, mięśnie zapomniały do czego służą itp itd).
No, ale kto to jest Olga wiedzą tylko wtajemniczone kobiety. Mężczyźni, uznając wyjazdy tego typu za czyste fanaberie, wiedzą tylko, że ich kobieta pojechała na „babski tydzień” (czytaj „wolna chata”). Gdy już wracała zupełnie połamana po ostatnim masażu, pożegnalnym, zadzwoniła do mnie.
- Zacznijmy od tego, że Krzysiek do mnie zadzwonił.
- Jak tego dokonał? Miałaś włączoną komórkę?
- Nie, on wiedział, kto to jest Olga.
- Żartujesz?
- Nie, on... on...
- Tak?
- On tam u niej kiedyś był!
- Krzysiek?!
- Właściwie w innej sprawie, ale mniejsza z tym. Słuchaj. Znowu mi się śniło!
- Krzysiek?
- Gorzej!
- Gorzej?!
Mieliśmy już Anię w śnie jak karmi syna, potem kilkudniowa urojona ciąża, a teraz... Ani śniło się, że... Była w łazience Krzyśka. Takiej jak jest naprawdę. W wannie. Z piecio-szesciomiesięcznym bobasem. Ona oparta o brzeg wanny z dzieckiem w ramionach. Żeby było bardziej realnie, wchodzi Krzysiek i mówi „No tak, wiedziałem że jak cię samą na moment zostawię to zastanę cię z przystojnym mężczyzną przy piersi.” Dziecko miało na imię tak, jak w żartach mówił Krzysiek.
|