|
Więc mam koleżankę, Anię. Świetna dziewczyna, zabawna, miła i do tego blondynka. Co jakiś czas dzwoni do mnie po "kardiologiczne" (czytaj: sercowe) porady, choć ja w tych sprawach autorytetem nie jestem. Pewnie właśnie dlatego dzwoni.
Ostatni raz wczoraj. Z poważnym pytaniem, na które trudno mi było odpowiedzieć, bo szczera odpowiedź boli, a ona nic złego mi nie zrobiła, wiec niech rozwija skrzydła, a jak będzie trzeba, to ja kiedyś będę „zbierać” po raz kolejny.
Pytanie brzmiało: "Czy Twoim (czyli moim) zdaniem, jak przyjaźń przekształca się w coś więcej, to zawsze muszą z tego być problemy?” No i taka prosta sprawa zapędziła mnie w kozi róg. Szybko zaczęłam się zastanawiać, o kim może mówić. Bo świadomość o kogo chodzi mogłaby mi pomoc. Odrzuciłam kilku wspólnych znajomych, bo na kandydatów na "coś więcej" jakoś mi nie pasowali.
Cóż odpowiedzieć? Jasne, że tak. Jeżeli związek się rozpadnie, albo gorzej jeszcze, w ogóle "nie wypali", to trudno wróci do stanu poprzedniego, ale jak koleżanka pyta o to, wzdychając do telefonu, a dwie godziny później w kawiarni odpala sobie papierosa z drugiej strony, no to nic tylko zaprzeczać! W imię rozwijającego się "czegoś".
Kandydatem okazał się mężczyzna, którego jako pierwszego wrzuciłam na listę - "To nie może być on". Ach, ta regularnie zawodząca mnie kobieca intuicja! ON jest życiowym szczęściarzem z przypadku i kobieciarzem z wyboru. Taki typ. Wiesz dokładnie, iż spotkanie z nim to początek problemów, ale łudzisz się, że to ty będziesz TĄ kobietą.
|