Luiza-bardzo dobrze Cie rozumiem!!
Twoje wątpliwosci są najnormalniejsze na swiecie
Niektorzy moga mowic,ze slub niczego nie zmienia-moze dla tych,ktorzy wczesniej mieszkali ze sobą to nic nie zmienia,ale jak dopiero po slubie zaczyna sie mieszkac razem to naprawde bardzo duzo zmienia-NA LEPSZE.
Ja osobiscie mialam duzo wątpliwosci przed slubem i z kazdym miesiacem kiedy bylo coraz blizej do tego dnia one narastaly.Nie zebym nie kochala narzeczonego,bo kocham ponad wszystko,ufalam,itd.jednak balam sie tego ograniczenia,domowych obowiązków,tzw.uziemienia,zaleznosci od drugiej osoby-wiem,ze moze wydac sie to wielu osobom egoistyczne,ale ten egoizm wpisany jest w ludzką naturę.Pewnie nie mialabym zadnych wątpliwosci gdybym byla od razu po szkole(studiach)nie zasmakowala zycia na luzie,ale ja mialam ponad 26 lat,pracę,jakies tam swoje zycie w ktorym narzeczony odgrywal wielką role,jednak nie byl ze mna non stop-spotykalismy sie a pozniej kazde szlo w swoja strone,a tu mialo sie wszystko zmienic.
Dla mnie takim traumatycznym momentem w podjeciu decyzji bylo znalezienie i zamowienie lokalu na wesele-zdalam sobie wtedy sprawe,ze to juz nie przelewki i zaczelam tez sie z tego"interesu"wycofywac,ze moze za rok,itd.
Podobnie jak u Ciebie narzeczonego bardzo ranily moje wykręty,moze zaczął czuc ze nie jest tym moim jedynym,a ja poza nim nikogo nie widzialam a chodzilo mi tylko i wylacznie o utrate mojej wolnosci.
Wiekszosc dziewczyn mowi,ze dzien slubu byl najwspanialszym dniem w ich zyciu-jestem odmiencem,bo dla mnie wcale nie byl taki
Idac do oltarza czulam sie jak w amoku-wiedzialam,ze go kocham ale caly czas chodzilo mi po glowie ze konczy sie zawalisty etap mojego zycia,mojej niezaleznosci,imprezowania,itd.Powiedzialam sobie,ze musze przejsc to(w sensie ceremonie w kosciele)i ze bedzie dobrze-i bylo-glos mi sie podczas przysiegi nie zalamal(ani ze wzruszenia,ani z tych moich obaw
)poprostu przysiegajac Mu milosc,patrząc w oczy wiedzialam,ze tylko z tym czlowiekiem chce przezyc resztę zycia.
Przez pierwsze 3 miesiace strasznie ciezko bylo mi to wszystko poukladac,odnalezc sie w tym wspolnym mieszkaniu,dzieleniu kazdego popoludnia z mezem,bo myslelismy ze jak wyjdziemy bez siebie to drugiemu bedzie przykro,itd.Duzo bylo takich niedogadanych sytuacji,dlatego ja-odwieczna przeciwniczka mieszkania przedslubnego uwazam,ze jak najbardziej powinno zamieszkac sie przed slubem,zeby miec ten etap docierania sie za sobą.
Za miesiac minie rok od slubu a ja jestem 10000000000000 x szczesliwsza niz w dniu slubu,dziekuje Bogu za to,ze pozwolil mi spotkac meza,ze mam przy sobie czlowieka,ktory mnie szczerze kocha(przynajmniej tak mowi
),ktoremu ufam i ja moge kochac bez zadnych wątpliwosci.
A utracona wolnosc i niezaleznosc..........wcale nic nie stracilam-nadal zachowuje sie jak przed slubem,jak chcemy wyjsc oddzielnie to poprostu wychodzimy,mąż w niczym mnie nie ogranicza,nie mam wiecej obowiązkow-moze poza gotowaniem ulubionem zupy meza i dorzucenia jego ciuchow do pralki;))
Niczym sie nie przejmuj-jesli kochasz to polecam z calego serca tą instytucje
a wątpliwosci kazdy ma bo czlowiek jest istotą rozumną,wiec nieustannie mysli,rozwaza,itd.-POWODZONKA
_________________
bo męska rzecz-być daleko,a kobieca wiernie czekać............