|
To był długi dzień. Steven okrył kołdrą Josha wiercącego się w łóżku.
– Tato – odezwał się chłopiec między jednym i drugim ziewnięciem, których serię rozpoczął przy kolacji. – Tato, kiedy wróci mama?
Na rękawie poczuł dotknięcie dłoni Josha.
– Synku, przecież już o tym rozmawialiśmy. Mama odeszła.
– Tak, wiem, ale kiedy wróci? – Mały tarł oczy ręką, odganiając senność i stłumił ziewnięcie, żeby dodać: – Zapomniałem jej o to zapytać.
Steven musiał na chwilę zacisnąć powieki i odczekać, aż przestanie go drapać w gardle. Pogłaskał tylko zasypiającego chłopca po policzku i szepnął do ucha, że porozmawiają jutro. Mały przestał się wreszcie wiercić. Przytulony do poduszki, której połowę zajmował brązowy misiek z odgryzionym nosem, prezent od babci na pierwsze urodziny, zasnął błyskawicznie. Przez sen drgała mu prawa powieka, marszczył też śmiesznie nos, zupełnie jak Maia, kiedy zasypiała zwinięta w kłębek. To dziwne, ale dopiero teraz, kiedy przyglądał się śpiącemu chłopcu, zaciskającemu w dłoni łapę miśka, zauważył uderzające podobieństwo. Od dnia narodzin traktował go jak osobnego człowieka, irytował się, kiedy na twarzy maleńkiego Josha matka wychwytywała rysy ojca, brwi dziadka czy podbródek Mai. Dla niego był oddzielnym istnieniem, które zasługiwało na własne cechy, nietknięty bagażem przodków charakter, czystą kartą. A teraz siedział na łóżku i patrzył na swojego syna, widząc w nim przede wszystkim Maię. Zacisnął wargi, wsłuchał się jeszcze w oddech Josha i uspokojony miarowym głębokim oddechem odwrócił lampkę, żeby nie świeciła mu w twarz, i wyszedł zostawiając otwarte drzwi. Niecały tydzień temu prosiła go o to żona. Wiedziała, że umiera i chciała przygotować wszystko i wszystkich. Nawet jego samego. „Nie można się przygotować na wszystko”, pomyślał wchodząc do kuchni. […]
Widziała, jak pierwszy do parku wbiega Jose z rozpiętą kurtką. Musiała się powstrzymać, by nie krzyknąć za nim, żeby ją zapiął. Straciła już do tego prawo. Minutę później wpadł zdyszany Steven – bez szalika. Maia tylko westchnęła pod nosem i mrucząc coś o nieodpowiedzialnych mężczyznach zawołała Barneya i odeszła w głąb parku. Nie chciała teraz na nich wpaść, to, co przed chwilą wyczytała w myślach Stevena, zaniepokoiło ją. Nie miał przed nią żadnych tajemnic, zresztą nikt już ich nie miał. Wystarczyło, że spojrzała na spacerującego obok staruszka i wiedziała, o czym myśli, czego się boi, za czym tęskni. Wiedziała o innych takie rzeczy, których oni sami nie wiedzieli. […]
Siedział na ławce ze swoją nową koleżanką i jej mamą, majtał w powietrzu nogami i wcinał kanapkę, którą przed chwilą odpakowała mu kobieta. Steven wpatrywał się w niego, zastanawiając się, dlaczego przy nim Josh zachowuje się inaczej – te wszystkie noce pełne krzyków, to wpychanie w niego jedzenia na siłę i przygaszone spojrzenie, które ustąpiło dopiero dziś rano, kiedy zakomunikował, że idą do parku. To dziwne, patrząc na syna w takiej sytuacji, powinien poczuć ulgę, ucieszyć się, tego przynajmniej sam od siebie oczekiwał, a tym czasem czuł się… oszukany, a raczej zdradzony. „Już o niej zapomniał”, pomyślał bezwiednie i natychmiast skarcił się za te myśli. „Już o mnie zapomniał”, dodał po chwili i po prostu wrócił na swoją ławkę. Rozłożył gazetę, ale nie mógł się na niej skupić, w którąkolwiek spojrzał stronę, jego wzrok zawsze uciekał do huśtawek, wciąż lekko rozhuśtanych, po tym jak zeskoczyły z nich dzieci. Zupełnie jakby trącił palcem miniaturkę na placu zabaw dla lalek i odmierzał czas do chwili, kiedy znów zastygnie w bezruchu. Dawno temu, jeszcze na studiach, kiedy przymierzał się do wstępnych szkiców przeprojektowania parku, zrobił taką makietę z tektury i zapałek, ale tamte huśtawki nie chciały nawet drgnąć. Zużył za dużo kleju i przy kolejnej próbie wprawienia ich w ruch, rozleciały się, niszcząc projekt. Wściekły na siebie musiał budować całą konstrukcję raz jeszcze. Kosztowało go to kolejną zarwaną noc, ale udało się. Wtedy wszystko jeszcze dało się naprawić, teraz jedyne, co mógł zrobić, to odmierzać czas, kiedy świat znów zastygnie w bezruchu, jak te huśtawki, które wreszcie zatrzymały się w miejscu. Chyba stracił wiarę w to, że cokolwiek może się zmienić, że on sam może mieć na coś wpływ. Z lękiem wyobrażał sobie nadchodzący maj, czerwiec i lipiec budziły w nim przerażenie, a sierpień… Wolał nie myśleć, że musi przetrwać do sierpnia. Zawsze gdy miał się z czymś zmierzyć, wybierał sobie jakąś konkretną datę i skupiał się na niej. Tak było na studiach, w pracy i, rzecz jasna, odkąd zachorowała Maia. […]
Kręcili się obaj przy kuchennym stole. Wyglądało na to, że Steven wałkuje ciasto, a mały podsypuje je mąką, przy okazji rozsypując ją po całej kuchni. W oknie salonu migały choinkowe lampki. Na parapecie stała świeczka. Co roku zapalali ją tuż przed rozpoczęciem wigilijnej kolacji. Kiedyś robiła to babka, później ona. Dziś pewnie zajmie się tym Steven.
– Teraz – szepnęła, a Barney odwrócił się, żeby na nią spojrzeć, i ociągając się, przeszedł powoli na drugą stronę ulicy.
|