|
6.
Koniec deszczu zapoczątkował bujny wzrost. Drzewa kwiaty zdawały się eksplodować kolorami i zapachami. Młode gałęzie kasztanowca drżały pod ciężarem nowych, podobnych do świec kwiatów. Białe parasole trybuli leśnej gęsto porastały pobocza. Pnące róże oplatały mury ogrodów, a pierwsze bordowe piwonie wyglądały jak zrobione z bibuły. Jabłonie zaczęły tracić kwiaty i wypuszczały małe jak koraliki owoce. Dzwonki niczym strumienie gęsto przecinały lasy. Kwiaty mleczów zmieniły się już w dmuchawce pełne nasion.
Przez sześć dni Harold szedł gładko, mijając Othery, Polden Hills, Street, Glastonbury, Wells, Radstock, Peasedown St John, by w poniedziałek rano dotrzeć do Bath. Średnio przemierzał nieco ponad osiem mil dziennie. Za radą Martiny zaopatrzył się w krem z filtrem, waciki, obcinacz do paznokci, plastry, świeży bandaż, maść dezynfekującą, plastry na odciski i kostki Kendal Mint Cake, gdyby nagle potrzebował dawki energii. Uzupełnił zapas kosmetyków, kupił też proszek do prania i wszystko wraz z rolką taśmy starannie umieścił w plecaku, który dała mu Martina. Kiedy przechodził obok witryn sklepowych, patrzący z nich na niego człowiek był taki wyprostowany i tak pewnie kroczący, że musiał spojrzeć dwa razy, aby się upewnić, że to naprawdę był on. Kompas niezmiennie wskazywał północ.
Harold wierzył, że jego podróż tak naprawdę dopiero się zaczęła. Myślał, że rozpoczął ją w chwili, gdy zdecydował się iść do Berwick, teraz jednak widział, że było to naiwne. Początek może się zdarzyć więcej niż raz i na różne sposoby. Można pomyśleć, że zaczęło się coś od nowa, gdy tak naprawdę kontynuuje się to, co robiło się wcześniej. Stawił czoło swym słabościom i pokonał je, a więc prawdziwa wyprawa zaczęła się dopiero teraz.
Każdego ranka słońce wspinało się ponad horyzont, osiągało najwyższy punkt i zachodziło, a kolejny dzień ustępował miejsca następnemu. Harold spędził sporo czasu, obserwując niebo i sposób, w jaki zmieniała się ziemia pod nim. Szczyty wzgórz mieniły się złotem w blasku wschodzącego słońca, a jego światło odbijające się w oknach było tak pomarańczowe, że sprawiało wrażenie, jakby płonął w nich ogień. Wieczorem drzewa rzucały długie cienie, tworząc jakby oddzielny las z ciemności. Rano szedł przez poranną mgłę i uśmiechał się do słupów wystawiających głowy z mlecznobiałego dymu. Wzgórza, łagodniejsze i pokryte miękką trawą, otworzyły się przed nim, zielone i delikatne. Przeszedł przez płaski odcinek podmokłych łąk Somerset, gdzie liczne strumyki połyskiwały jak srebrne igły. Na horyzoncie majaczyło Glastonbury Tor, a za nim Mendip Hills. […]
Kiedy nikt nie patrzył, Harold opadł na kolana i poprosił o opiekę nad ludźmi, których zostawił za sobą, i nad tymi, których jeszcze miał spotkać. […]
Szedł tak pewnie, jakby przez całe życie czekał, by wstać z krzesła.
7.
– Dzień dobry. Dzwonię w sprawie pacjentki o nazwisku Queenie Hennessy. Niewiele ponad cztery tygodnie temu wysłała do mnie list. […]
Kobieta po drugiej stronie spytała:
– Czy to pan wcześniej dzwonił?
Zastanawiał się, czy była to ta sama pielęgniarka, której zostawił wiadomość. Mówiła ze szkockim akcentem, a może z irlandzkim? Był zbyt zmęczony, by to stwierdzić.
– Czy mógłbym rozmawiać z Queenie?
– Bardzo mi przykro, ale obawiam się, że nie.
To było jak uderzenie w niewidzialną ścianę.
– Czy ona...? – Poczuł ból w piersiach. – Czy ona...? –
Nie mógł tego powiedzieć.
– Czy to pan idzie tu pieszo?
Harold połknął coś ostrego. Powiedział, że tak. Przeprosił.
– Panie Fry, Queenie nie miała rodziny ani przyjaciół.
Kiedy ludzie są samotni, szybko odchodzą. Mieliśmy nadzieję, że pan zadzwoni.
– Rozumiem – powiedział z trudem.
Mógł tylko słuchać. Nawet jego krew była zimna i krążyła wolno.
– Po pańskim telefonie wszyscy zauważyli u Queenie zmianę. To było bardzo wyraźne.
Widział ciało na noszach, sztywne i martwe. Czuł, że było za późno, by coś zmienić.
– Tak – powiedział ochrypłym szeptem. – I po chwili, ponieważ pielęgniarka milczała, dodał: – No, oczywiście.
Przytknął czoło do szyby w budce, opierając je na dłoni, i zamknął oczy. Gdyby tylko mógł powstrzymać to uczucie.
Kobieta wydała nerwowy dźwięk, jakby się śmiała, ale to nie mógł być śmiech.
– Nigdy nie widzieliśmy tu czegoś podobnego. Są dni, kiedy może siedzieć. Pokazuje nam wszystkie pocztówki od pana.
Harold potrząsnął głową, nie rozumiejąc.
– Słucham?
– Czeka na pana, panie Fry. Tak jak pan mówił, że powinna.
Krzyknął z radości ku swemu zaskoczeniu.
– Ona żyje? Jest coraz lepiej? – Śmiał się, mimowolnie, ale uczucie radości ogarniało go coraz bardziej, falami, aż poczuł, że łzy popłynęły mu po policzkach. – Czeka na mnie? – Gwałtownie otworzył drzwi budki, wpuszczając powietrze.
– Kiedy pan zadzwonił i powiedział nam o swojej wyprawie, bałam się, że nie zdaje pan sobie sprawy, na co się pan porywa. Ale widzę, że się myliłam. To raczej dość niezwykły rodzaj leczenia. Nie wiem, jak pan na to wpadł. Ale może właśnie tego świat potrzebuje. Nieco mniej myślenia i trochę więcej wiary.
8.
Silny wiatr dmuchał z zachodu na północ, zapowiadając deszcz. Było za zimno, żeby móc spać. Harold leżał zesztywniały w śpiworze, patrzył na chmury przemykające przez tarczę księżyca i starał się rozgrzać. Tuż obok położył się Pies. Można mu było policzyć wszystkie żebra. Harold myślał o dniu, w którym w Bantham David odpłynął daleko od brzegu, o tym, jak delikatny wydawał się jego syn niesiony przez opalonego ratownika. Przypomniał sobie blizny po maszynce do golenia na głowie Davida i jak ciągnął go na górę, po tym gdy kolejny raz zwymiotował. We wszystkich tych sytuacjach jego syn narażał swe ciało na szwank, jakby chciał zrobić na złość ojcu, który był takim zwyczajnym człowiekiem. Harold trząsł się z zimna. Dostał dreszczy, szczękał zębami i wydawało się mu, że jest coraz gorzej. Palce, ręce i nogi drżały mu tak bardzo, że sprawiało to ból. Wyjrzał na zewnątrz, mając nadzieję, że przyniesie mu to ulgę lub pozwoli choć na chwilę zapomnieć o cierpieniu, ale nie czuł się już częścią przyrody tak jak wcześniej.
Księżyc świecił. Wiatr wiał. Potrzeba ciepła Harolda nie zrobiła na nich żadnego wrażenia. Miejsce nie było okrutne. Było jeszcze gorsze. Po prostu nie zauważyło go. Harold był sam, bez Maureen, bez Queenie i Davida, w miejscu, które go nie widzi. Trząsł się w śpiworze, próbował nawet zagryzać zęby i zacisnął pięści, ale poczuł się jeszcze gorzej. W oddali lisy okrążały jakieś zwierzę, ich dzikie krzyki przecinały nocne powietrze. Mokre ubranie wrzynało się Haroldowi w skórę, pozbawiając go resztek ciepła. Przemarzł do szpiku kości. Nie miał już nawet tyle sił, by oprzeć się zimnu.
Był pewien, że gdy wstanie, poczuje się lepiej, ale nic się nie zmieniło. Nie było ucieczki od tego, z czego zdał sobie sprawę w nocy, kiedy desperacko próbował się rozgrzać. Z nim czy bez niego, księżyc nadal będzie świecił, a wiatr wiał. Ziemia nadal będzie rozciągać się aż do morza. Ludzie nadal będą umierać. To, czy Harold chodził, trząsł się, czy siedział w domu, niczego nie zmieniało. […]
Harold ruszył, by przejść przez A696 w kierunku Cambo, i nagle zdał sobie sprawę, że nie ma przy nim Psa. Zaczęła go ogarniać panika. Zastanawiał się, czy nie potrącił go samochód, a on tego nie zauważył. Zawrócił, przeszukując drogi i rowy, ale nie było ani śladu zwierzęcia. Próbował sobie przypomnieć, kiedy po raz ostatni je widział. Musiało upłynąć wiele godzin od ostatniego posiłku, gdy wspólnie zjedli kanapkę, siedząc na ławce. A może to było wczoraj lub dwa dni temu? Harold nie mógł uwierzyć, że nie sprostał nawet tak nieskomplikowanemu zadaniu. Zatrzymywał samochody, pytając kierowców, czy widzieli psa, małego, kudłatego, ale ci odjeżdżali szybko, jakby stanowił dla nich zagrożenie. Na jego widok małe dziecko przylgnęło do fotelika i rozpłakało się.
Nie pozostało nic innego, jak zawrócić w stronę Hexham. Znalazł Psa na przystanku autobusowym. Leżał u stóp dziewczynki ubranej w mundurek. Jej długie ciemne włosy miały niemal kolor jesiennej psiej sierści. Dobrze patrzyło jej z oczu. Pochyliła się, by pogłaskać go po głowie, podniosła coś z ziemi i schowała do kieszeni. Nie rzucaj mu kamieni, chciał krzyknąć Harold, ale nie zdążył. Przyjechał autobus, dziewczynka wsiadła, a za nią wskoczył Pies. Wyglądało to tak, jakby wiedział, dokąd jedzie. Harold patrzył, jak odjeżdżają. Nie oglądnęli się ani nie pomachali.
|