|
9.
Ostatni odcinek był najgorszy. Harold nie widział nic poza drogą. Nie myślał już o niczym. Odnowiła się wcześniejsza kontuzja prawej nogi i zaczął kuleć. Nie mógł liczyć na żadne przyjemności – znajdował się w miejscu, gdzie one nie istnieją. Chmara much krążyła wokół jego głowy. Czasem coś go ugryzło lub użądliło. Pola były ogromne i puste, a samochody tłoczyły się na drogach jak zabawki. Kolejny szczyt. Znowu niebo. Kolejna mila. Wszystko takie samo. Nudziło go to i przytłaczało tak bardzo, że chciał się poddać. Często zapominał, dokąd w ogóle idzie. Bez miłości nic nie – co? Co to było za słowo? Nie mógł sobie przypomnieć. Pomyślał, że zaczyna się na „s”, i chciał powiedzieć „sromu”, ale to na pewno nie było to.
Nie przychodziło mu do głowy nic, co naprawdę miałoby znaczenie. Z nieba opadła ciemność, deszcz siekł jego skórę, a wiatr wiał tak mocno, że Harold z trudem utrzymywał równowagę. Zasnął przemoknięty, rano jego ubranie wciąż było mokre. Zapomniał już, czym jest ciepło. Koszmarne obrazy, od których się uwolnił, a przynajmniej tak mu się wydawało, powróciły i nie było przed nimi ucieczki. Na jawie i we śnie ponownie przeżywał przeszłość i znów się bał. Widział siebie wściekle rąbiącego siekierą deski ogrodowej szopy. Jego dłonie były poobdzierane i pokaleczone, a w głowie szumiała mu whisky.
Widział swe pięści pokrwawione o tysiące odłamków kolorowego szkła. Słyszał, jak się modli z zaciśniętymi powiekami i splecionymi dłońmi, wypowiadając słowa pozbawione znaczenia. Innym razem widział Maureen odwracającą się do niego plecami i znikającą w oślepiającej kuli światła. Dwadzieścia lat, które upłynęły, były stracone. Nie było ucieczki przed tym, co zwyczajne, a nawet banalne. Podobnie jak akiś szczegół krajobrazu, te zeczy już nie istniały. ikt nie mógłby sobie nawet wyobrazić takiej samotności.
Harold krzyknął, ale nie odpowiedział mu żaden dźwięk. Czuł chłód głęboko w ciele, jakby zamarzły u nawet kości. Gdy zasypiając, zamykał oczy, był przekonany, że nie dożyje do rana, bo nie miał w sobie woli walki o przetrwanie. Kiedy się budził, sztywne ubranie wrzynało mu się w skórę, a twarz piekła od słońca, a może z zimna. Wstawał i z mozołem ruszał przed siebie. Jego buty zdeformowały się i popękały w szwach, a podeszwy były tak cienkie jak papier. W każdej chwili palce stóp mogły przebić się przez skórę. Owinął je kilka razy niebieską taśmą, od podeszwy aż po kostkę, tak że buty stały się niemal częścią jego ciała. A może było na odwrót? Zaczynał wierzyć, że one mają swą własną wolę.
Dalej, dalej, dalej. To były tylko słowa. Nie wiedział, czy je wykrzykiwał, czy tylko pojawiały się w jego głowie, czy też ktoś inny je wypowiadał. Wydawało mu się, że być może jest ostatnim człowiekiem na świecie. Nie było już nic, tylko droga, a on był tylko ciałem, które szło. Stopami owiniętymi niebieską taśmą i Berwick-upon-Tweed.
10.
Samotny zgarbiony człowiek siedział na ławce, jak gdyby tkwił tam przez całe życie, kuląc się przed wiatrem i patrząc w stronę morza. Niebo było tak szare i ciężkie jak morze i trudno było powiedzieć, gdzie jedno się kończy, a drugie zaczyna.
Maureen się zatrzymała. Serce waliło jej, tak jakby chciało wyskoczyć z piersi. Podeszła w stronę Harolda, a potem znów stanęła, tuż obok niego, jednak on nie spojrzał na nią ani się nie odezwał. Włosy opadały mu na kołnierz kurtki miękkimi puklami, których tak bardzo chciała dotknąć.
– Witaj, nieznajomy – powiedziała. – Czy mogę się do ciebie przysiąść?
Nie odpowiedział, ale podciągnął kurtkę bliżej biodra i przesunął się wzdłuż ławki, by zrobić jej miejsce. Fale dotarły do plaży i rozbiły się, rozpryskując białą pianę, wyrzucając małe kamienie i kawałki potłuczonych muszli, by pozostawić je na brzegu. Zbliżał się odpływ. Usiadła obok niego, zachowując jednak pewien dystans. […]
Kiedy spotkała jego spojrzenie, było bezradne. Nie przestawali patrzeć sobie w oczy i nagle czas się cofnął. Maureen znowu ujrzała dzikiego młodego mężczyznę, który tańczył jak szalony dawno, dawno temu, i każdy zakamarek jej ciała wypełnił się miłością. Mocno zacisnęła powieki i otarła oczy. Fale uderzały coraz dalej i dalej od linii brzegowej. Cała ta energia, ta moc przemierzająca oceany, prowadząca statki i okręty, wyczerpywała się w ostatnich rozpryskach piany w niewielkiej odległości od jej stóp.
Zastanawiała się nad wszystkim, co wkrótce musi nastąpić. Regularne wizyty u lekarza rodzinnego. Przeziębienia, które przejdą w zapalenie płuc. Badania krwi, badania słuchu, badania wzroku, badania cholesterolu. Może, niech Bóg broni, operacje i okresy rekonwalescencji. W końcu musi oczywiście nadejść również dzień, kiedy jedno z nich odejdzie na zawsze. Zadrżała. […]
– Pewnego dnia o pewnej porze – szepnęła.
Przysunęła się blisko Harolda i uniosła ramiona.
– Och, Maw! – zawołał cicho.
Maureen obejmowała go mocno, aż żal minął. Był wysoki, silny, sztywny i należał do niej.
– Mój kochany mężczyzno. – Jej usta szukały jego ust, całując słone i mokre policzki. – Wstałeś i zrobiłeś coś. Ale jeśli próba znalezienia drogi, gdy nawet nie wiesz, czy możesz się tam dostać, nie jest małym cudem, to co nim jest?
Jej usta drżały. Ukryła twarz w dłoniach. Byli tak teraz blisko, że wszystko inne straciło znaczenie i nie widziała już niczego poza uczuciem, którym go darzyła.
– Kocham cię, Haroldzie Fry – szepnęła. – Oto, czego dokonałeś.
|