|
3.
Początkowo Maureen była przekonana, że Harold wróci. Zadzwoni, kiedy się zmęczy i zmarznie, a ona będzie musiała po niego pojechać, pewnie w środku nocy, będzie musiała włożyć płaszcz na koszulę nocną i znaleźć buty do prowadzenia. Wszystko to z winy Harolda. Spała niespokojnie przy włączonej lampce i z telefonem przy łóżku, ale on ani nie zadzwonił, ani nie przyszedł do domu.
Nie przestawała analizować wszystkiego, co się zdarzyło. Śniadanie i różowy list, Harold, który nic nie mówił, tylko szlochał w milczeniu. Roztrząsała najdrobniejsze szczegóły. Sposób, w jaki podwójnie złożył swą odpowiedź i wsunął do koperty, zanim mogła zobaczyć, co napisał. Nawet jeśli próbowała myśleć o czymś innym lub zupełnie o niczym, nie mogła zatrzymać krążącego jej po głowie obrazu Harolda gapiącego się na list od Queenie, jakby coś w nim pękło. Bardzo chciała porozmawiać z Davidem, ale nie wiedziała, jak mu to powiedzieć. Wyprawa Harolda nadal była jeszcze zbyt niezrozumiała i upokarzająca. Maureen bała się, że gdyby powiedziała o niej synowi, straciłaby go, a tego by nie zniosła.
Czy Harold, mówiąc, że idzie do Berwick, miał na myśli, że kiedy już tam dotrze, to zostanie? Cóż, mógł iść, jeśli chciał. Powinna była zauważyć, co się święci. Jaka matka, taki syn.
Nigdy jednak nie spotkała Joan, a Harold o niej nie mówił. Co to za kobieta, która pakuje walizki i wyjeżdża bez słowa. Tak, Harold mógł sobie pójść. Był czas, kiedy ją samą korciło, by odejść. W domu trzymał ją David, nie miłość małżeńska. Nie pamiętała już szczegółów pierwszego spotkania z Haroldem ani tego, co w nim widziała. Mogła sobie przypomnieć tylko to, że poderwał ją na jakiejś miejskiej potańcówce i że jej matka uznała go za przeciętniaka, kiedy pierwszy raz go zobaczyła.
– Twój ojciec i ja mieliśmy nadzieję, że znajdziesz kogoś lepszego – powiedziała ze swym akcentem z wyższych sfer.
W tamtych czasach Maureen nie należała do tych, którzy słuchają innych ludzi. Co z tego, że on nie miał wykształcenia. Co z tego, że nie miał klasy. Co z tego, że wynajmował pokój w suterenie i miał tyle prac, że ledwie znajdował czas na sen. Spojrzała na niego i zakochała się. Będzie dla niego miłością, której nigdy nie miał. Żoną, matką, przyjaciółką. Będzie wszystkim. Czasem spoglądała w przeszłość i zastanawiała się, dzie się podziała ta beztroska młoda kobieta, którą kiedyś yła.
Maureen przejrzała jego papiery, ale nie znalazła tam nic, co mogłoby wyjaśnić, dlaczego poszedł do Queenie. Żadnych listów, żadnych zdjęć. Żadnych wskazówek. […]
Ta noc była najgorsza – nie mogła zrozumieć, jak ktoś w ogóle mógł spać. Wyrzuciła baterie z sypialnianego zegara, nie było jednak nic, co mogłaby zrobić, by przerwać szczekanie psów czy pisk opon samochodów jadących w kierunku nowego osiedla o trzeciej nad ranem, a nawet wrzask mew, który zaczął się o brzasku. Leżała bardzo spokojnie, czekając na sen, czasem zapadała na chwilę w nieświadomość, ale potem budziła się, przypominając sobie wszystko. Harold był w drodze do Queenie Hennessy. Przypominanie sobie tego po krótkiej drzemce było jeszcze bardziej bolesne, niż gdy usłyszała o tym po raz pierwszy przez telefon.
4.
To było przed południem. Wokół dwóch młodych mężczyzn, którzy na placu przed katedrą połykali ogień przy akompaniamencie muzyki z odtwarzacza CD, zebrał się tłum. Obok stary człowiek owinięty w koc grzebał w koszu na śmieci. Połykacze ognia mieli na sobie ciemne, natłuszczone ubrania i włosy związane w kucyk, ich ruchy były chaotyczne i nasuwały myśl, że w każdej chwili może się wydarzyć katastrofa. Poprosili zgromadzonych ludzi o zrobienie miejsca, a następnie zaczęli żonglować płonącymi pałkami, a tłum nerwowo klaskał. Starzec poderwał się, jakby właśnie ich zauważył. Przepchnął się do przodu i stanął między dwoma połykaczami, śmiejąc się. Krzyknęli, by się odsunął, ale on zaczął tańczyć w rytm muzyki. Jego wygibasy były gwałtowne i niewybredne.
Ruchy połykaczy ognia nagle zaczęły sprawiać wrażenie płynnych i profesjonalnych. Wyłączyli odtwarzacz CD i spakowali swoje rzeczy, a tłum się rozszedł. Tylko starzec tańczył przed katedrą, z rozpostartymi ramionami i zamkniętymi oczyma, jak gdyby muzyka wciąż grała, a publiczność patrzyła na niego. Harold chciał ruszyć w drogę, miał jednak poczucie, że starzec robił to dla innych, i ponieważ był jedynym widzem, który pozostał, uznał, że nieuprzejmie byłoby odejść. […]
Stary człowiek skończył występ. Wydawało się, że dopiero wtedy zauważył Harolda. Zrzucił koc i ukłonił się nisko, zamiatając ziemię dłonią. Miał na sobie coś w rodzaju garnituru, ale tak brudnego, że trudno było powiedzieć, co jest koszulą, a co marynarką. Wyprostował się i nadal patrzył prosto na Harolda. Harold sprawdził, czy nie ma za nim nikogo, na kogo mógłby spoglądać starzec, ale inni ludzie omijali ich, uciekając wzrokiem. Osobą, do której zwracał się ten człowiek, był niewątpliwie Harold.
Powoli podszedł do starca. W połowie drogi poczuł się tak zakłopotany, że musiał udać, że coś mu wpadło do oka, ale stary czekał. Kiedy byli o krok od siebie, starzec wyciągnął ręce, jakby obejmując ramionami niewidzialnego partnera. Chodziło tylko o to, by Harold podniósł ręce i zrobił to samo. Powoli ich stopy powędrowaływ lewo, a następnie w prawo. Nie dotykali się, ale tańczyli razem, a jeśli było czuć zapach moczu i być może wymiocin, to trzeba przyznać, że Harold wcale nie pachniał ładniej. Jedynymi dźwiękami, jakie im towarzyszyły, były odgłosy przejeżdżających samochodów i rozmowy gapiów.
5.
W mieście myśli Harolda się zatrzymały. Teraz, gdy ponownie znalazł się na otwartej przestrzeni, przez jego głowę znów zaczęły swobodnie przepływać obrazy i miejsca. Idąc, uwolnił przeszłość, o której przez dwadzieścia lat starał się zapomnieć, a teraz wydobywała się ona z zakamarków jego umysłu z gwałtowną energią. Nie mierzył już odległości w milach, lecz we wspomnieniach. Przechodząc obok ogródków działkowych, widział Maureen w przydomowym ogrodzie na Fossebridge Road, ubraną w jego starą koszulę, z włosami związanymi w kucyk i jej twarz pobrudzoną ziemią, bo właśnie okopywała sadzonki fasoli szparagowej.
Widząc stłuczone ptasie jaja, roztkliwił się, przypominając sobie delikatną głowę Davida tuż po jego urodzeniu. Usłyszał ponure krakanie kruka w ciszy i nagle znalazł się w swoim łóżku jako nastolatek, słysząc ten sam krzyk, przytłoczony samotnością.
– Dokąd idziesz? – pytał matkę.
Już przerósł ojca, ale podobało mu się, że sięgał matce jedynie do ramienia. Podniosła walizkę i owinęła długi jedwabny szal wokół szyi. Ułożyła go tak, że wyglądał jak włosy opadające na plecy.
– Donikąd – odpowiedziała, otwierając drzwi wyjściowe.
– Chcę iść z tobą. – Chwycił szalik, tylko frędzle, tak że mogła tego nie zauważyć. Przesuwał miękki jedwab między palcami. – Czy mogę?
– Nie bądź głupi. Dasz sobie radę. Jesteś już prawie mężczyzną.
– Opowiedzieć ci dowcip?
– Nie teraz, Haroldzie. – Oswobodziła szalik z jego uścisku. – Sprawiasz, że jest mi głupio – powiedziała, wycierając oczy. – Czy jestem rozmazana?
– Jesteś piękna.
– Życz mi szczęścia.
Wzięła głęboki oddech, jakby miała zanurzyć się w wodzie, i wyszła. Szczegóły były tak wyraźne, że wydawały się bardziej realne niż ziemia pod jego stopami. Czuł zapach jej piżmowych perfum. Widział biały puder na jej twarzy i choć jej tu nie było, wiedział, że gdyby pozwoliła u pocałować się w policzek, poczułby smak ptasiego leczka. […]
Kohany Synu – pisała Joan w swym jedynym liście. – Nowa
Zelandia to wspaniałe miejsce. Musiałam odejś. Macieżyństwo
to nie dla mnie. Pszekasz pozdrowienia tacie.
|