|
Rose ocknęła się na podłodze, pod ścianą. Otworzyła oczy. Z umieszczonych pod sufitem zraszaczy lała się woda, niczym chłodne krople deszczu, wokoło unosiły się kłęby czarnego, gryzącego dymu. Podłoga była usiana gruzem i odłamkami szkła, na których Rose z trudem obróciła się na wznak. Głowa jej pulsowała, w uszach dzwoniło.
Co się stało… co się dzieje…
Podparłszy się rękami, usiadła wreszcie w kałuży wody, a potem dotknęła obolałego policzka. Pod palcami poczuła krew. Pył oblepiał jej koszulkę polo i rybaczki w kolorze khaki, które za sprawą spryskiwaczy z każdą chwilą stawały się coraz bardziej mokre. Rose wyciągnęła przed siebie nogi, kostkę miała paskudnie rozciętą. Potrząsnęła głową, żeby zebrać myśli, ale nadal nie słyszała niczego poza dzwonieniem.
Poprzez strugi wody i dym spojrzała w stronę kuchni, gdzie panowało istne piekło. Z drzwi buchały płomienie, gorące pomarańczowe języki ognia biegły ku górze. W ścianie ziała nieregularna wyrwa, z której wystawały powyginane pręty zbrojeniowe przywodzące na myśl czarne macki. Drewniane słupki leżały połamane, roztrzaskane na kawałki.
Rose nie mogła zrozumieć, co tak naprawdę widzi. Szkolna stołówka przypominała istne pole bitwy. Z sufitu zwisały płyty gipsowe, przez roztrzaskane świetliki sypały się odłamki szkła. Powietrze było rozpalone niczym wnętrze pieca, nozdrza wypełniał odór spalenizny, a wirujące wokół skrawki płonących materiałów przypominały zamieć rodem z sennego koszmaru.
Dzieci!
Rose rozejrzała się gorączkowo wokół, próbując dostrzec cokolwiek poprzez gęsty dym. Niedaleko niej oszołomiona Amanda podnosiła się właśnie z podłogi, z ustami wykrzywionymi w przerażone kółko. Po jej policzkach spływały łzy, z rozcięcia na ramieniu kapała krew. Nieco dalej, koło drzwi leżała Emily, skulona kupka nieszczęścia łkająca rozpaczliwie. Tylko Danielle była w ruchu – właśnie biegła w stronę drzwi.
Nagle Rose uderzyła fala dźwięków. Amanda krzyczała, Emily zanosiła się płaczem, syreny alarmowe zawodziły rozgłośnie, ogień buzował, spryskiwacze furkotały, rozpryskując z szumem strumienie wody. A tymczasem z kuchni buchały coraz to nowe płomienie. Ktokolwiek się tam znajdował, z pewnością już nie żył. Dzieci też zginą, jeśli Rose ich stąd nie zabierze.
O, mój Boże. Melly.
Rose podniosła się niepewnie. Nogi odmawiały jej posłuszeństwa, w głowie huczało, a całe pomieszczenie zdawało się wirować wokół. Wyprostowała się z wysiłkiem. Toaleta dla niepełnosprawnych znajdowała się naprzeciwko kuchni, gdzie doszło do eksplozji. Strach ścisnął serce Rose. Melly mogła zginąć w wybuchu.
Błagam, Boże, nie.
Rose pospiesznie rozważyła inne możliwości. Melly mogła zostać uwięziona w łazience. Jeśli nie zdołała się wydostać o własnych siłach, nikt nie przyjdzie jej z pomocą. Nikt nie wie, że dziewczynka tam jest. A gdyby nawet udało jej się uciec, i tak nie wiedziałaby, jak się wydostać z budynku.
Rose poderwała się w panice na równe nogi, choć kolana się pod nią uginały. Nie miała pojęcia, co robić. Dym stawał się coraz gęstszy, powietrze coraz bardziej gorące za sprawą płomieni buchających z kuchennych drzwi. Któryś ze świetlików nie wytrzymał żaru i poleciały z niego odłamki szkła.
Amanda i Emily kręciły się zdezorientowane w kółko, krzycząc i płacząc. Potrzebowały pomocy. Stały tuż obok niej. Były jeszcze dziećmi, nie wiedziały, jak się ratować.
Melly była daleko, w łazience. Po drugiej stronie sali, na samym końcu długiego korytarza.
Rose nie mogła pozbierać myśli. Jeśli wyprowadzi Amandę i Emily na boisko, nie zdąży wrócić po Melly. Jeżeli ruszy córce na ratunek, będzie musiała zostawić Amandę i Emily, które miała tu przed sobą. Nie mogła tego zrobić, nie mogła też jednak zostawić własnego dziecka na pewną śmierć.
Prawdziwie piekielny wybór, w samym środku piekła.
Mogła ocalić Melly albo Amandę i Emily. Musiała dokonać wyboru.
I to już.
(…)
|