|
Fragment książki:
Ten pomysł pojawił się niemal równocześnie z propozycją, którą otrzymałam. Mój teatr miał zamiar wystawić Zmowę świętoszków Bułhakowa i Brzeski, reżyser, chciał mi dać rolę Armandy. Myślał też o Zygmuncie w roli Moliera.
– Ludzie lubią oglądać małżeństwa na scenie – powiedział.
Wiedziałam, o co chodzi. Czasy nie były dla teatru sprzyjające i należało wybierać taki repertuar i takich aktorów, którzy przyciągnęliby widza. Stąd propozycja dla mnie i dla Zygmunta, ostatnio dużo się o nas mówiło. Ogólna ciekawość tym bardziej nie była zaspokojona, że odmawialiśmy udzielania wywiadów. A jeżeli już, to ani słowa o życiu prywatnym. Pomysł był szalony, ale postanowiłam go zrealizować za wszelką cenę.
– Czy znalazł już pan kogoś do roli Magdaleny? – spytałam Brzeskiego.
– Zastanawiam się.
– To ja mam dla pana aktorkę.
– Tak?
Obaj z Zygmuntem patrzyli na mnie z zaciekawieniem.
– Przyjdę do pana do gabinetu – powiedziałam. Zjawiłam się tam pół godziny później.
– No, cóż to za propozycja, Olu?
Spoglądał na mnie życzliwie. Czułam, że mnie lubi. Nie miał zresztą powodów, by mnie nie lubić. Nie sprawiałam mu żadnych problemów. Nie walczyłam o role, nie grymasiłam, kiedy miałam zagrać epizod, byłam na ogół punktualna. Trochę tę naszą sielankę zakłócił mój wypadek z wazonem. Ale potem wszystko wróciło do normy.
– Muszę najpierw pana przygotować, żeby nie dostał pan zawału.
– To aż tak!
– Aż tak, ale naprawdę warto. Myślę o Elżbiecie Górniak.
Teraz, gdy jestem zawieszona pomiędzy życiem a... śmiercią... czy ja walczę o życie? Jak ze mną jest naprawdę? Jak bardzo groźny był ten wypadek... Teraz mój pomysł wydaje się jeszcze większym szaleństwem. Jak mi się udało doprowadzić go do końca, przekonać wszystkich zainteresowanych? Przecież skompletowanie takiej obsady zakrawało na absurd...
|