|
Lili to dar niebios! Kreując tę postać, inspirowałam się historią kobiety, której historię kiedyś usłyszałam. Gdy była młodą dziewczyną, zakochała się we francuskim oficerze, który po wyjeździe z Libanu, pisał do niej każdego dnia. Rodzina dziewczyny ukrywała przed nią te listy. Gdy dowiedziała się o tym, było już za późno… Lili to obłąkana stara panna, która zbiera wszystko, co przypomina jej kartkę papieru. Musi mieć jakieś 85 lat. Już prawie straciłam nadzieję na odnalezienie odtwórczyni tej roli, gdy w końcu w Wielki Piątek trafiłam na nią na ulicy. Od razu wiedziałam, że to ta Lili, o której marzyłam.
Kiedy już omawiamy kolejne bohaterki twojego filmu, powiedz kilka słów o Siham. Ona jest pozornie doskonała, jest wszystkim tym, czego może pragnąć mężczyzna…
Rzeczywiście, to idealny przykład wzorowej i wzorcowej kobiety. Włosy, sylwetka, ubrania... uosabia wszystko, czego mógłby pragnąć mężczyzna. Niczym z amerykańskiej reklamy lat 60. Ta pani domu i matka jest ucieleśnieniem stereotypowej idealnej kobiety. Wkrótce jednak odkrywamy, że jest sfrustrowana przyjętą przez siebie rolą, jak zresztą wiele libańskich kobiet, które rezygnują z własnej osobowości po to, by stworzyć image, jakiego się od nich oczekuje. Coś subtelnie przyciąga ją do Rimy – i z wzajemnością. Pod koniec filmu, dokonuje czegoś, co może wydawać się banalne – obcina swoje długie czarne włosy, tak jakby chciała uwolnić się od ciężaru. Siham gra Sikam Fatmeh Safa, szyicka Muzułmanka, która była mężatką przez 13 lat, a obecnie jest sama. Otacza ją pewna tajemniczość, której potrzebowałam dla taj postaci.
Bohaterki, o których rozmawiamy choć mają wiele uniwersalnych cech, zdają się jednak reprezentować kobiecą społeczność libańską. Czy to znaczy, że chciałaś stworzyć dzieło socjologiczne?
Nie, nie chodziło mi o socjologię, a już na pewno nie chciałam skondensować całego libańskiego społeczeństwa w filmie. Nakręciłam ten film, bo sama sobie stawiam wiele pytań dotyczących kobiet libańskich. Obsesyjnie dbające o swój wygląd, poszukują tożsamości pomiędzy wizerunkiem kobiety Zachodu i kobiety Orientu... Kobieta libańska zawsze czuje się tak, jakby kradła własne chwile szczęścia. Musi cały czas stosować jakieś chwyty, aby żyć tak, jak chce. Błędem byłoby myśleć, że jest wolna. Podobnie jest ze mną.
Chociaż jestem raczej kobietą wyemancypowaną, mam pracę, którą chcę się zajmować, w głębi czuję się podporządkowana tradycji, wychowaniu i religii. Małe dziewczynki dorastają w Libanie, słysząc najczęściej słowo „Aayib”, co oznacza „to wstyd!”, któremu towarzyszy grożący gest palcem. Wszystko może być wstydem. Cały czas boimy się, że zrobimy coś, czego nie powinnyśmy robić. Należy poświęcić się, aby zadowolić rodziców, dzieci, męża i rodzinę. Na każdym etapie życia, musimy się do tego stosować, co oczywiście nijak ma się do tego, kim chcemy być. Libańska kobieta, muzułmanka czy chrześcijanka, żyje w sprzeczności pomiędzy tą, którą jest, tą, którą chce być i tą, którą wolno jej być.
|