|
Po pierwsze - to Wigilia Bożego Narodzenia, która z racji związanych z nią tradycji i magicznego nastroju jest dniem niepodobnym do żadnego innego w roku. Wigilia to czas święty. Czas pojednania. Czas narodzin i przywracania nadziei. Ale dla bohaterów od samej Wigilii ważniejsze okazuje się przyjęcie pod swój dach Kacpra, sieroty z domu dziecka. Obecność rezolutnego, zadającego „naiwne” pytania chłopca katalizuje wspomnienia: Wojtek przypomina sobie własne dzieciństwo, scysje z surowym i apodyktycznym ojcem i obojętność matki, w której nie znajdował wsparcia. Wracają też wyrzuty sumienia: wyrwawszy się spod „kurateli” ojca Wojtek przyczynił się do jego przedwczesnej śmierci. Jednak w finale ten wyjątkowy dzień - przeżyty w towarzystwie chłopca, który „potrafi latać” - pozwoli Wojtkowi przezwyciężyć własne kompleksy i lęki, dorosnąć do ojcostwa.
Zależało mi, żeby film był wolny od dosłowności i interpretacyjnej jednoznaczności. Dlatego Hania jest w moim zamyśle opowieścią realistyczną, ale z elementami baśni, cudowności. Latanie Kacpra jest np. czytelnym symbolem pokonywania własnych ograniczeń. Mniej oczywisty jest symbol przypisany do ojca Wojtka - jawi się on trochę jako starotestamentowy Bóg: surowy, wymagający, żądający bezwzględnego posłuszeństwa; jego apodyktyczność i bezduszność uczyniły dzieciństwo Wojtka koszmarem.
Pojawienie się Kacpra, podobnie jak narodziny Jezusa - dające początek Nowemu Testamentowi, pozwala Wojtkowi uwolnić się od kompleksu winy i otworzyć się na miłość. Kacper z kolei jest kimś w rodzaju Małego Księcia z baśni Saint-Exupery`ego. Zamiast róży opiekuje się choinką - tytułową Hanią, a nauki mądrego lisa wykorzystuje do oswojenia tak wróbla, jak i Wojtka. W Kacprze możemy zobaczyć także małego Jezuska, który przynosi bohaterom Dobrą Nowinę, nadzieję na życie pełniejsze i wartościowsze.
|