|
Babcia całą tę Ojuniną zimę przeleżała. W zimowym podwójnym delu trzęsła się z zimna i narzekała, że Magi za mało pali, my z Narą jesteśmy do niczego, a tato wieczorem wraca za późno. I tak całe dnie przysypiała i popłakiwała na zmianę, a ja kiedyś z samego rana, jeszcze w półśnie, usłyszałam, jak mama mówi do taty, że babcia już nie dożyje Nowego Roku i kto jej wtedy pomoże z ciastem na budze. No bo każda rodzina musi ich zrobić co najmniej pięć tysięcy, żeby wszyscy goście odeszli z żołądkiem ciężkim jak brzuchy zwierząt w lipcu, kiedy te tylko stoją całymi dniami z głowami przy ziemi i bez przerwy się pasą. Tato powiedział, że babcia wytrzyma, zdjął z wieszaka siodło i poszedł do swoich zajęć. Wcale się na mamę nie gniewał, a ja znowu się przekonałam, że mama umie być zła i okrutna, skoro może tak mówić o babci. Babcia była mamą taty, nie mamy, i pewnie dlatego tak często się ze sobą kłóciły, a babcia uważała, że mama mało co robi jak należy. Ale chodziło też o inne rzeczy. Być może babcia widziała, czego nie powinna była widzieć, i znała tajemnice maminego serca.
Rodzina taty pochodzi z zachodu i zawsze należała do najwspanialszych derbeckich rodów, więc babcia ciężko przeżywała, że tato wziął sobie dziewczynę ze zwyczajnej, biednej, koczowniczej rodziny, która miała wszystkiego ze dwadzieścia koni i owiec, a kóz nie mogło być więcej niż sto. Do tego mama była Chałchaską, a Chałchasek babcia nigdy nie lubiła. Kiedy babcia raz na parę lat jeździła do stolicy, która jest miastem chałchaskim – mieszkali tam jacyś jej dalsi krewni – to baby, które na ulicach sprzedawały z pudeł papierosy i lemoniadę, wykrzywiały się na jej widok. Chociaż Derbeci tylko zamiast „ch” mówią „k”, a ich język jest trochę bardziej zwarty niż język mamy, to sprzedawczynie w sklepach czasami udawały, że babci nie rozumieją, i nie chciały jej obsłużyć.
|