|
Przyjechała Pani do Warszawy z Lubska pod Zieloną Górą. Tak duża odległość raczej nie sprzyja podtrzymywaniu przyjaźni, które Pani tam zostawiła. Czy w dzisiejszych czasach tego rodzaju przyjaźń, co pomiędzy Sygitą i Beatą, ma rację bytu?
Dziś obserwuję taką ogólną tendencję do zamieniania jakości stosunków międzyludzkich w stronę ich większej częstotliwości. Ludzie mają poczucie kontaktu, kiedy wyślą do siebie kilka sms’ów dziennie. A to chyba nie o to chodzi. W tym kontekście dużo większą wartość ma, w moim odczuciu, jeśli udaje się usiąść nawet raz na kilka miesięcy i porozmawiać dłużej. To niesie ze sobą prawdziwą treść. Powiem więcej, to, co naprawdę jest ważne w tego typu przyjaźni zależy tylko i wyłącznie od nas samych. Od tego czy chcemy jeszcze raz cofnąć się, postawić z powrotem nogę w tym miejscu, które opuściło się wcześniej. Jeśli to coś daje. Ja czerpię siłę z korzeni, z miejsca, z którego wyrosłam. Z banalnego przejścia się przez podwórka czy park, który wydawał się ogromny, a dziś jest ledwie skwerkiem na 3 minutowy spacer. Takie magiczne miejsca tkwią w nas. Jeśli uznamy, że jest nam to do czegoś potrzebne, to odkryjemy wielką jakość w ukrytą takich relacjach. Kiedy tylko mogę i pozwala mi na to mój kalendarz zawodowy, zawsze wracam do takich miejsc i ludzi związanych z nimi.
W filmie Twoją rolę Sygity z lat dziecięcych odtwarza nastoletnia dziewczynka. Czy patrząc na Sygitę nastolatkę widziałaś momentami siebie?
Muszę przyznać z dużą przyjemnością, że Olga, która gra mała Sygitę, jest najlepszym możliwym wyobrażeniem tego, jak ja chciałabym wyglądać jako nastolatka. Olga jest niezwykle piękną, miłą i utalentowaną dziewczyną. Nie byłam taka piękna, nie byłam taka spokojna. Byłam troszkę taką dziewczynką zamkniętą w ciele chłopaka. Obcięta w męski sposób, z szerokimi brwiami. I bardzo chciałam być subtelna, dziewczęca, tak jak to krzyczało we mnie w środku. Patrząc na sceny Olgi z lat młodzieńczych Sygity, odnajduję taki świat, który był bardzo trudny do przekazania. Bogusławowi Lindzie się to udało. Udało się stworzyć szczerzy, nieprzekłamany powrót do drobnych elementów, z których składają się nasze wspomnienia o młodości, dzieciństwie. Kto nie pamięta oranżady czy gry w butelkę podczas szkolnej dyskoteki? To są właśnie te emocje, które udało się zawrzeć w tym filmie. To właśnie wielka wartość Jasnych błękitnych okien.
Jakie przesłanie niosą Jasne błękitne okna?
Wyobrażam sobie taką reakcję, że wychodzę z kina i przez czas jakiś nie mam ochoty się do nikogo odzywać. Chcę pobyć trochę ze sobą, by po kilku godzinach poczuć, że coś do mnie dotarło. Myślę, że o taką reakcję chodziło całej ekipie, Bogusławowi, Arkowi Tomiakowi czy Beacie Kawce. Prawdziwa historia o emocjach związanych z przeróżnymi etapami w życiu: dzieciństwem, dojrzewaniem, dorosłością. Zmienić swoje życie na lepsze - myślę, że to jest główne przesłanie Jasnych błękitnych okien.
No właśnie, a co kryje w sobie tytuł Jasne błękitne okna?
Sygita twierdzi, że kiedy przestaje padać deszcz, na niebie pomiędzy chmurami robi się niewielka przestrzeń, przez którą z góry można obserwować to, co dzieje się na ziemi. Stąd „jasne błękitne okno”, czyli taki lufcik w niebie.
|