|
Muszę Panią zawieść. W Jasnych błękitnych oknach zaznaczony jest męski punkt widzenia. To jest mój punkt widzenia.
Lecz zrobił Pan film o dwóch kobietach.
Niekoniecznie o dwóch kobietach. O dwóch dziewczynkach, dzieciach. Jako reżyser nie szukam filmu męskiego, kobiecego, kryminału, komedii, tylko szukam dobrego scenariusza. Czegoś, co pozwoli opowiedzieć swoją historię czy ogólnie coś z siebie. W tym materiale, w scenariuszu Jasnych błękitnych okien coś takiego zobaczyłem.
Ale czyż to nie jest historia kobieca? Historia Beaty Kawki?
Jej może się tak zdawać. Ale historia została zmieniona, została jej odebrana. Trochę przeze mnie, trochę przez każdego widza, który będzie oglądał film. Ta historia, ta bajka miała też jakąś cząstkę, która była mnie osobiście bardzo bliska. Może z racji wspomnień z dzieciństwa, może z racji zapachów, które wyczuwałem w tym filmie. A może z racji typów ludzi, których starałem się przedstawić. Tak jak ich pamiętam.
Jaki miał Pan wpływ na obsadę filmu?
Jako reżyser mam wpływ na całość związaną z obsadą czy realizacją filmu. Gdybym nie miał wpływu na obsadę, to nie podjąłbym się takiej pracy. Mogę oczywiście dyskutować z producentem, bo być może niektórzy aktorzy są za drodzy. W tym wypadku dostałem propozycje obsady. Wydała mi się od początku intrygująca. Pomyślałem, że jest w tym przeznaczenie albo coś, co nam pomoże w tym filmie. Obie aktorki, które znałem wcześniej, były bardzo zbliżone w charakterach do postaci filmowych.
Powiedział Pan, że obawiał się związku obu aktorek z produkcjami serialowo-telewizyjnymi.
Obawiałem się tego bardzo. Na wstępie powiedziałem obu aktorkom, że nie będzie łatwo. Że nie przyjmę do wiadomości ani gwiazdorstwa, ani grania na telewizyjną modłę. I muszę też powiedzieć, że nigdy w życiu nie pracowało mi się tak dobrze, jak właśnie z tymi dziewczynami. Na plan przychodziły pełne pokory, pełne chęci zrobienia czegoś fajnego
|