|
Zdecydowanie wolałabym wciąż być młoda i piękna, niż pracowicie odejmować sobie lata za dobre sprawowanie. Zresztą, co mi tam! Odejmuję, czy nie odejmuję i tak wychodzi prehistoria. Urodziłam się 2 kwietnia (o mały figiel byłabym dzieckiem primaaprilisowym) 1945 r. w Tarnawatce, na Lubelszczyźnie. W tamtej Tarnawatce urodził się nieco wcześniej hrabia Tyszkiewicz. Wspominam o tym, bo to mój jedyny związek z arystokracją. Niestety. Tarnawatkę opuściłam w wieku lat trzech, by nigdy do niej nie wrócić. Rodzice osiedli we Włocławku, a ja z nimi.
Nie będę snuła rzewnych opowieści o szarym, aczkolwiek szczęśliwym dzieciństwie bez telewizora ani o trudnej młodości bez telefonii komórkowej, dżinsów i komputera, ponieważ wszystkie te dobra spadły na nas dużo później. Jestem więc człowiekiem z innej epoki.
Wykształcenie: Filolog polski. Studia na UMK w Toruniu, w latach 1963-68. Praca dyplomowa „Rzeczywistość w powieściach Michała Choromańskiego”, pisana pod kierunkiem Mistrza, prof. Artura Hutniewicza. Oceniona na piątkę, co dodaję ze zwykłej skromności. Zawód uprawiany: dziennikarz. Studia podyplomowe na UAM w Poznaniu, w latach 1978-79.
Praca zawodowa: Najpierw szukanie swojego miejsca, potem już tylko dziennikarstwo. Nie skłamię, jeżeli powiem, że w moim życiu bardzo dużo zależało od przypadku. Więcej niż mogłam sobie życzyć. Start miałam ambitny. Zaczynałam, co prawda, w prasie zakładowej, ale od razu na stanowisku redaktora naczelnego. Potem był tygodnik regionalny „Kujawy”, gdzie zaczynałam od kierownika działu społecznego, by następnie, poprzez stanowisko sekretarza redakcji dojść do szeregowego dziennikarza. Nie znaczy to, że w końcówce pracowałam coraz gorzej, rozpiłam się i rozleniwiłam. To rzeczywistość się zmieniła. Ja zapewne też, ale nie aż tak radykalnie.
Rodzina: Podstawowa komórka, która naprawdę mi się udała. Przez 35 lat byłam żoną tego samego męża Mirosława. Dorobiliśmy się dwu udanych córek, które – jako kobiety wykształcone i zamężne – zaczęły dorabiać się swoich dzieci, gdy tymczasem my spokojnie przeszliśmy z ojcostwa na „dziadostwo”. W nowej roli czuliśmy się znakomicie. Mąż rozpuszczał wnuków, a ja mogłam kochać z wzajemnością coraz młodszych mężczyzn, nie naruszając przy tym ustalonego porządku świata. Sielanka skończyła się w 2006 roku, kiedy to musieliśmy zacząć żyć bez męża, ojca i dziadka. Mnie ta trudna sztuka wciąż się nie udaje. Niby wiem, a jednak nie wierzę i czekam. Życie wyraźnie nie lubi próżni. Po odejściu męża przybył mi jeszcze jeden malutki mężczyzna do kochania oraz wreszcie doczekałam się wnuczki.
Bezczynność: Nie trawię bezczynności, co nie znaczy, że jestem maniakiem pracy. Nie znoszę tylko stanu zawieszenia w próżni. Dopóki byłam kobietą pracującą: żoną, matką i gosposią, uważałam, że doba jest stanowczo za krótka. Potem w końcówce lat osiemdziesiątych, przyszło ostre tąpnięcie – choroba, szpital, renta i nagle doba okazała się wyjątkowo długa. Jeszcze na trochę wróciłam do dziennikarstwa, ale choroba nóg, choć nie dotykała głowy, utrudniała pracę w zawodzie. Moja macierzysta redakcja się rozpadła i po dwudziestu kilku latach pracy, na początku lat dziewięćdziesiątych, zostałam bez pomysłu na życie, z mini-rentą w garści. Próbowałam różnych zajęć i po kilku nieudanych próbach, podjęłam kobiecą decyzję, wróciłam do pisania.
Pisanie: Reportaże, publicystyka, to dla mnie okres zamknięty. W latach dziewięćdziesiątych rynek wydawniczy wzbogacił się o wiele pism kobiecych i nie miałam kłopotu z nawiązaniem współpracy.
Ale zachciało mi się czegoś więcej i tak powstała pierwsza powieść „Agencja złamanych serc”. Potem z rozpędu napisałam jeszcze następną i znowu następną. „Modliszka” jest moją piętnastą książką. Mam nadzieję, że to nie koniec, że jeszcze coś stworzę.
Zainteresowania: Staroświeckie. Kiedyś połykałam książki, teraz tylko czytam. Lubię też słuchać,
co mówią ludzie, którzy mają coś ciekawego do powiedzenia na ciekawy temat. Ciekawych tematów znam mnóstwo.
Inni ludzie: Ogólnie lubię ludzi, choć nie wszystkich. Przyjaciół mam niewielu, ale ci, którzy są, to już są.
Jak żyję? Normalnie i bez narzekań. Mieszkam w typowym bloku gigancie, nie mam psa, kota ani innego „brata mniejszego”, mam za to na wsi letni dom z ogrodem. Zwłaszcza ogród to moje ostatnie szaleństwo i hobby. Nie znam się na ogrodnictwie, ale robiłam w życiu tyle różnych rzeczy, na których się nie znałam, że to mnie nie przeraża. Próbowałam prześcignąć Semiramidę, jednak ziemia w porę nauczyła mnie pokory. Ponoć na naukę nigdy nie jest za późno.
8 stycznia nakładem Prószyńskiego i S-ki ukaże się nowa powieść Ireny Matuszkiewicz – „Modliszka”.
Więcej o książce „Modliszka”:
Wszystko wskazywało na to, że początek nowego tysiąclecia będzie dla Mileny i Lucjana Płoszyńskich jednym pasmem pomyślności i sukcesów, zarówno w sferze zawodowej, jak i prywatnej. Los jednak zadecydował inaczej. Udany na pozór związek nagle się rozpada, a każde z małżonków rusza w swoją stronę. Po raz drugi w życiu Milena zostaje porzucona przez mężczyznę, a jednak to właśnie o niej można powiedzieć, że odniosła sukces. Milena nie zamierza szukać szczęścia w ramionach kolejnego męża, gdyż bardzo jej odpowiada status niezależnej, samodzielnej kobiety. Ma czas dla swoich bliskich i przyjaciół, a także dla wszystkich, którzy potrzebują jej pomocy. Szybko się jednak przekonuje, że ludzie – nie wyłączając jej samej – są trochę jak modliszki...
|