„Irena” to pierwsza powieść, którą napisały Panie wspólnie. Jak tworzy się książkę w duecie? Skąd pomysł na pisanie we dwie?
Małgorzata Kalicińska: Pomysł nie nowy. Przede mną Kasia Grochola z Dorotą Szelągowską - córką, a wcześniej … Ha! Bracia Arkadij i Borys Strugaccy, którzy napisali razem (jeden w Moskwie, drugi w Leningradzie) wspaniały „Piknik, na skraju drogi”. Wtedy było trudniej, a dzisiaj jest Net. Klik i poszło!
Basia Grabowska: Dla mnie to wielka przygoda i niebywała szansa. Wszyscy zawsze powtarzali mi „mama pisarka, tylko patrzeć, a i Ty zaczniesz pisać, zobaczysz!”. Zwykle odpowiadałam „nie ma mowy!”. Ale kiedy pojawiła się taka propozycja pomyślałam „trzeba próbować!”. I proszę. Wykrakaliście :)
Duet pisarski to była jednorazowa przygoda czy może planują Panie jeszcze jedną powieść pisaną wspólnie?
MK: Na razie popisujemy sobie w nowym czasopiśmie
Pragnienie Piękna. Tam mamy wspólne podwórko, choć dwie zagrody, moją i Basi. Jeden temat, dwa punkty widzenia. Tym bardziej, że Basia mieszka baaaaaaaardzo daleko, w innym świecie i Jej spojrzenie jest ciekawe, kosmopolityczne i młodzieńcze. A ja tu i teraz, jesienna chryzantema, jak mówią poetycko Koreańczycy o dojrzałych kobietach (niepoetycko to adjuma ;-)).
BG: Ciężko takie rzeczy planować. „Irena” urodziła się nam w sposób zupełnie niezależny – okazało się, że obie mamy sporo przemyśleń na temat konfliktu pokoleń, relacji „matka – córka”. Czułyśmy potrzebę, aby to skanalizować i… zrobiłyśmy to. Myślę, że dla nas obu to był bardzo potrzebny projekt i wartościowe przeżycie. A co dalej – czas pokaże. Aktualnie w moim życiu wiele rzeczy wydarza się zupełnie niezapowiedzianie i zwykle kończy się happy endem. Poczekam więc spokojnie, aż los sam podpowie, co dalej.
W „Irenie” mamy trzy bohaterki, trzy pokolenia kobiet... Czy uważacie Panie, że międzypokoleniowe porozumienie jest dziś możliwe?
MK: Naturalnie! Jesteśmy ludźmi, to tylko kwestia kultury, chęci, dobrej woli, ale nade wszystko lubienia się i szanowania. Współczesne dzieci nie są uczone szacunku dla starszego pokolenia; traktują je często bardzo nieładnie, nonszalancko, z pogardą i to się niestety źle odbija na nas – młodych i starych. Na szczęście jest wiele takich rodzin, gdzie stale się lubimy, rozmawiamy, szanujemy. Warto to promować.
BG: Oczywiście, że jest! Wszystko jest kwestią wzajemnego szacunku i chęci. Jesteśmy różni, wiele nas dzieli, ale równie dużo łączy – warto szukać punktów stycznych, a czasem zdjąć koronę z głowy i spróbować zrozumieć drugą stronę. Ja jestem z pokolenia indywidualistów, które zwykle nie chce czerpać z cudzego dorobku, stawiając wyłącznie na siebie. Ironiczne jest, że to, o co kobiety z pokolenia mojej mamy walczyły - możliwość realizowania się, kariery zawodowej, prestiżu - zbudowało międzypokoleniowy podział, mur, bo przecież „co ty mamo o mnie wiesz – ja pracuję a ty, w moim wieku, siedziałaś w domu zakopana w pieluchach”.
Jak powinniśmy rozmawiać, żeby się dogadać?
Fotografia
Magdalena Wiśniewska MK: Nade wszystko więcej słuchać, niż paplać. Na pewno nie podniesionym głosem, jak to nam reklamuje telewizja w okropnych pół dokumentalnych, fabularyzowanych programach, w których ludzie po chamsku wrzeszczą na siebie, pyskują i nie słuchają się nawzajem. To ohydny wzorzec. Można najnormalniej, przy kawie i szarlotce czy zrazach z kaszą rozmawiać z mamą, babcią, dziadkiem, tatą, bratem. Słuchać, co inni mają do powiedzenia, nie po to, żeby koniecznie lansować swoje racje, ale żeby zrozumieć drugą osobę. Z dziećmi też tak rozmawiajmy.
BG: Z początku wymaga to cierpliwości, nieco dobrych chęci – jeśli wydaje nam się, że nie mamy o czym rozmawiać, bo żyjemy w dwóch zupełnie różnych światach, znajdźmy temat uniwersalny, albo sposób na połączenie interesujących nas tematów. Rozmowa nie musi być koniecznie głęboka, filozoficzna – grunt, żeby być ze sobą, słuchać się i razem się śmiać. My z mamą kiedyś dzwoniłyśmy do siebie regularnie, prowadząc rozmowy, które z boku mogły wydawać się absurdalne – ja opowiadałam np. o kampanii promocyjnej soków, którą akurat prowadziłam, a mama mi odpowiadała na to, że jej się sumak (octowiec – drzewko) przyjął, albo kot choruje. I super – informacje wymienione, nikt nikogo nie oceniał i nie ktytykował. I mimo, że nie miałyśmy obie pojęcia, tak do końca, o czym ta druga mówi, wysłuchiwałyśmy się nawzajem i kończyłyśmy rozmowę zadowolone. Strasznie lubiłam te nasze „statusy” przez telefon.
Czy osoby starsze, takie jak tytułowa Irena, są dziś postrzegane jako autorytety? Czy my doceniamy ich wiedzę życiową, ich doświadczenie? Czy raczej dominuje kult młodości i osoby starsze są spychane na margines życia rodzinnego i społecznego?
MK: Dominuje kult młodości. Nazywam to czołg młodoholizmu. Młodośc jest wspaniała i bywa odkrywcza, wesoła, ożywcza, rewelacyjna, ale nie można spychać na margines wszystkiego, co nie jest młode i piękne, bo to jest nieprawdziwe. Świat składa się ze starego i nowego. Od nas w domu zależy czy babcia, mama, dziadek, wujo, stryjenka, etc. są doceniani, kochani i szanowani. Jak z nimi rozmawiamy, jak ich kochamy i jak oni kochają nas, zazwyczaj – bardzo.
BG: Doceniamy i szanujemy… ale koniec końców wolimy zrobić po swojemu. Z góry zakładamy, że starsi ludzie nie mają pojęcia o naszym życiu, bo przecież w ich czasach inaczej się żyło, inaczej pracowało, inaczej komunikowało. Powtórzę - zapominamy o punktach stycznych. Babcia pewnie nie będzie miała pojęcia jak to jest żyć w związku „przez Skajpa”, w dwóch różnych miastach czy nawet krajach – może jednak mieć mnóstwo do powiedzenia o tęsknocie, o czekaniu i o miłości w ogóle. I z tego warto korzystać. Wiem jednak z własnego doświadczenia, że do tego się dorasta i bywa to trudne, ale nie da się tego procesu przyspieszyć – większość z nas przechodzi przez fazę „ja” zanim uzna autorytet straszych lub jakikolwiek autorytet.
Czego Panie nauczyły się od swojej mamy i babci?
MK: Od mamy na pewno empatii, wrażliwości i niemałostkowości. Moja mama była ponad tzw. duperele. Przeżyła wojnę i okupację, więc wiedziała, co tak naprawdę jest w życiu ważne, a co jest duperelą, drobiazgiem, nie wartym szarpania się i nerwów. Od babci Stasi - poczucia humoru i dystansu, od babci Heli – jak zrobić najlepszą cielęcinę na maśle. Mnóstwo dobrego nauczyłam się też od mojej teściowej, mojej drugiej mamy. Nade wszystko niewtrącania się do życia dzieci i mądrego odcięcia pępowiny. Kochać można nie narzucając się. I pitraszenia też. Moja teściowa to mistrzyni zwyczajnej kuchni – nikt jak Ona nie robi duszonej pręgi wołowej i ryby mielonej w galarecie.
Archiwum prywatne BG: O rany. Pewnie wszystkiego. Pewnie rzeczy, których nawet nie jestem świadoma. Im jestem starsza, tym więcej widzę w sobie cech swojej mamy – za niektóre jestem niesamowicie wdzięczna, niektóre mnie irytują, ale mama mnie ukształtowała. Dzięki niej jestem tym, kim jestem. Na pewno od mamy nauczyłam się uczenia, odwagi do mierzenia się ze zmianami i otwartości na to, co przynosi nam życie. Babcia nauczyła mnie greckiej i rzymskiej mitologii, szacunku do książek, łażenia po drzewach i korzystania z encyklopedii („nie wiesz, to sprawdź”). Do dziś mam obsesję na punkcie natychmiastowego sprawdzania wszystkiego, co nie jest dla mnie do końca jasne czy pewne. Druga babcia... Kochać mnie nauczyła. Babcia nas wszystkich kocha bezwarunkowo i wszechogarniająco.
Rozumiem, że powieść „Irena” nie jest powieścią biograficzną, że zawarły w niej Panie swoje obserwacje. A może jest jakieś odniesienie do relacji Doroty i Jagody?
MK: Nie ma. Owszem, bywają u nas drobne starcia, ale rzadko i drobne. Obserwujemy różne związki matczyno – córczane i rzucamy je na papier :)
BG: Od samego początku bardzo mi zależało, żeby „Irena” nie była wiwisekcją jakichś moich osobistych, „niepozałatwianych spraw”. Na szczęście świat wokół mnie dostarcza wystarczająco materiału na temat :) Nie jestem Jagodą.
W książce pada pytanie ze strony Jagody: Mamo czy ty mnie lubisz? To pytanie porusza temat tabu, bo to że kochamy nasze dziecko jest oczywiste, w końcu to jest nasze dziecko, ale czy my je tak zwyczajnie lubimy...?
MK: Tak. Oprócz tego, że kocham Basię, podziwiam ją i szanuję za wiele rzeczy, cech i czynów. Nade wszystko za Jej stosunek do babci, którą opiekowała się wiele lat bardzo czynnie. Zakupy, wizyty na poczcie, w maglu, w banku, rozmowy w domu, przy sprzątaniu. Miłość wnuczki do babci i wzajemnie – wielka jak Himalaje i prosta jak drut! Normalna, dobra relacja. I za Jej stosunek do rodziny, do mnie, do taty. Mądra jest, i piękna pięknością nie tylko fizyczną!
BG: Moja mama zawsze była moim promotorem, PR-owcem i agentem. Nie musiałam, na szczęście, mierzyć się z pytaniem, które stawia w książce Jagoda, nawet w czasie spięć czy nieporozumień. Uważam się tu za dużą szczęściarę.
„Irena” to również powieść o sile i mocy kobiet. Czy kobiety naprawdę są tak silne i potrafią zmieniać rzeczywistość?
MK: Wszyscy mądrzy ludzie, chcący zmian umieją ich dokonać. Zmieniać świat i obyczaje musimy razem – mężczyźni i kobiety. Nie zapominajmy, że mężczyzn wychowują ich kobiety, matki i babcie, więc jakich mamy facetów, zależy od nas!
BG: Potrafimy wiele, nie zawsze tylko udaje nam się po tę siłę sięgnąć. Różnica między nami, a mężczyznami często polega na źródle tej siły – u mężczyzn jest ona wewnętrzna, u nas zewnętrzna. Pomaga nam wsparcie, poczucie, że ktoś inny przeżywa coś podobnego, świadomość, że nie jesteśmy w tym same. Mam przyjaciółkę, która tkwiła kiedyś w straszliwej sytuacji związkowej. Paskudnej. I opowiadała o tym na prawo i lewo. Dziwiłam się. Po co o tym gada, o takich intymnych szczegółach, a nic nie robi, żeby to zmienić? Z czasem zrozumiałam – ona przez te liczne rozmowy i zwierzenia zbudowała sobie takie zaplecze, takie wsparcie złożone z nas, słuchających i empatycznych, gotowych stanąć za nią murem w każdej chwili, że w końcu miała siłę podźwignąć się, odejść i stanąć na własnych nogach. Byłyśmy jej siłą. Niesamowite uczucie.
Jakie mają Panie plany na zbliżające się długie, zimowe wieczory? Odpoczynek czy praca nad kolejną powieścią?
MK: Praca nad powieścią, felietonistyka, czytanie i odgarnianie śniegu. Jak spadnie :) Robienie rodzinnych obiadów, gdy się rodzina zapowie. Luuuuubię!
BG: U mnie właśnie zaczyna się lato :) Czekam spokojnie na to, co się w tym lecie ciekawego wydarzy.
Bardzo dziękuję za wywiad!