|
Sagrario był drobny, z siwymi włosami oraz malutkimi i lśniącymi oczkami. Niemal zawsze się uśmiechał i miał strasznie duże zęby, całkiem białe i bez żadnej szczerby. Chodził nader dziwnie ubrany. Widziałam coś podobnego w jednej z książek bliźniaków. Krótkie spodnie, pończochy i buty ze sprzączką. Ale od pasa w górę miał dzierganą pelerynkę, wyszywaną koszulę i niebieski krawat. Prawie nigdy nie widziałam go ubranego w inny sposób. Ale tamtego dnia usłyszałam, że mama mówi do Eduardy:
– Proszę cię, schowaj go, nie rób mi wstydu przed…
A Eduarda odpowiedziała:
– Inne rzeczy są znacznie bardziej wstydliwe niż Sagrario, a dzieją się wokół ciebie, nawet w tym domu… Dlaczego nie stawisz temu czoła i nie powiesz wszystkim, że już nie kochasz swojego męża? Teraz mamy już prawo, które to dopuszcza, ale jasne, w tym domu to prawo się nie liczy.
Nie wiedziałam, co takiego wstydliwego jest w Sagrariu; tylko to, co mówiła Isabel:
– Jest trochę zakręcony, jak jego pani.
Byłam zła i było mi żal, że nianie nie chciały mieć go blisko siebie, postawiły mu pryczę do spania w prasowalni. Rankami – widywałam go ukryta w spiżarni – rozbierał się do naga i mył w kuchennym zlewie; wydawał mi się podobny do krasnala. Zdecydowałam, że obok Paca i latarnika też będzie moim przyjacielem.
Tamtego dnia obie siostry usiadły naprzeciwko siebie i, tak jak przeczuwałam, rozmawiały o mnie. A właściwie mówiła tylko mama. Eduarda słuchała jej w milczeniu, a ja miałam okazję dokładnie jej się przyjrzeć. Była bardzo wysoka, wyższa niż mama, która nie była wcale niska. Miała białe włosy, kontrastujące ze złotą skórą bez zmarszczek, na której jaśniały wielkie błękitne oczy jak u Jednorożca. Miała na sobie niezwykle dziwne ubranie, zupełnie inne od ubrań mamy albo tych, które nosiły jej przyjaciółki. Był to strój niemal męski, i nagle pomyślałam, że chodzi ubrana jak myśliwy, bo w jednej z moich bajek była ilustracja przedstawiająca myśliwego. I chociaż Eduarda nie nosiła ani strzelby – jeszcze nie widziałam kapelusika z piórkiem – ani sztylp, naprawdę mi go przypominała. Miała trochę chrapliwy głos, silny. I niewiele mówiła, ale kiedy coś powiedziała, zdawała się podsumowywać temat. Mama mówiła do niej w tamtej chwili, że jest strasznie mną zaniepokojona, bo miałam pójść do Pierwszej Komunii, a nie wydaje się, żebym była dobrze przygotowana, albo chociaż świadoma, co będę robić, gdyż jestem dziewczynką bardzo, ale to bardzo dziwną, że chowam się w miejscach, w których nawet sama Niania María nie może mnie znaleźć, i nawet one, Niania i Isabel, trochę się mnie boją, a biedna Isabel mówiła, że mam w sobie coś z czarownicy – tutaj mama uśmiechnęła się wyrozumiale i zaraz opowiedziała Eduardzie, ze wszystkimi szczegółami, tak, jak go sobie wyobrażała incydent z Przygotowania. Że odesłano mnie do domu, i przyjęto z powrotem tylko przez wzgląd na to, kim jesteśmy – oni, nie ja – i że w trudnych chwilach, przez które właśnie przechodzi, z całą separacją i jej konsekwencjami, źle to znosi, naprawdę bardzo źle.
Eduarda wysłuchała jej spokojnie, nie przerywając ani nawet nie kiwając głową. Kiedy mama skończyła i uniosła chusteczkę do oczu, a potem do ust, Eduarda powiedziała:
– Chciałabym z nią porozmawiać. Daj mi ją na jedno popołudnie, pójdziemy na podwieczorek i porozmawiamy. Nie wydaje mi się, żeby to było aż tak poważne.
Mama przytuliła ją, zapłakała przez chwilę, nieszczerze – zauważyłam to – i powiedziała:
– Zawsze byłaś moją ostoją, Eduardo… Pamiętasz kiedy…? – Tutaj przestałam słuchać, bo wiedziałam, co będzie dalej. Spojrzałam na ręce: były zaciśnięte w dwie malutkie piąstki, ale z taką siłą, że paznokcie wbijały mi się w dłonie. „Jakie one są małe”. Wydało mi się, że przyglądam im się po raz pierwszy. I spostrzegłam też, że mam mocno zaciśnięte zęby. Kiedy obie wyszły z gabinetu, opuściłam kryjówkę i pobiegłam schronić się w swoim pokoju, przy oknie wychodzącym na podwórko. Odsunęłam firankę i spojrzałam w dół: nie było kierowców, nawet Paca, mojego narzeczonego. Poczułam się bardzo samotna, bardzo mała, bardzo dziwna i bardzo zła.
|