Pomoże jej w tym szwagierka, entuzjastka feng shui, tarota, wahadlarstwa i wszystkiego co dziwne i tajemne. Czy to odrobina magii, czy raczej zbieg okoliczności sprawiają, że na drodze Ani stają dwaj mężczyźni: Krzysiu Strączek, jej szkolna miłość, a dziś wzięty aktor serialowy, i Mateusz Kośmider – amant zabójczo przystojny, ale o tajemniczej przeszłości i bliżej nieokreślonej orientacji…
W tym samym czasie perypetie miłosne przeżywają także córka Ani - dziesięcioletnia Marysia zakochana po uszy w koledze z klasy oraz matka naszej bohaterki. Stateczna dama przed sześćdziesiątką jest pełna rozterek, czy wypada jej w tym wieku kochać i, o zgrozo!, być kochaną.
Co jest większym bagażem – wiek, ponura przeszłość, czy może nieujarzmione hormony? I kiedy jest najwyższa pora na miłość?
- Mamusiu – Marysia tak nagle przerwała ciszę, że aż się wzdrygnęła – chciałabym mieć kotka.
- Co córeczko?
- Kotka, takie zwierzę domowe. Cztery łapy, ogon. Miauczy.
- Maryśka! Jak ty mówisz do matki? – nie zapomniała wtrącić się Maria. Anna tego nie cierpiała i zawsze przy takiej okazji prowadziły nie kończące się kłótnie.
- Mamo, tyle razy ci mówiłam, że potrafię sama zwracać Marysi uwagę.
- Ale robisz to za wolno.
- Okej, przyznaję, zawsze jesteś szybsza. Ale daj mi szansę.
Maria wzniosła oczy ku niebu. Co za niewdzięczność!
- Mamo, widzę. - Anna dziabnęła widelcem ze złością ostatni kawałek pizzy.
- Cieszę się. Ale z tej odległości to żadna sztuka.
- Halo, jestem tu! I chcę kotka! – przypomniała o sobie najmłodsza.
- Maryśka! – wrzasnęły razem.
- Nie przeszkadzaj, kiedy rozmawiają starsi – dokończyła Maria i spojrzała z zadowoleniem na córkę. – A tobie, słonko, idzie coraz lepiej.
- Lepiej jedz, bo ci stygnie – odparła zimno. Od temperatury jej głosu mogła wystygnąć każda pizza, nie tylko mrożona.
Maria momentalnie wróciła myślami do pękniętej protezy. Niedobrze, jej protetyk nie żyje, będzie musiała pójść do jego syna. On nie był taki szarmancki, no i tak paskudnie się przy nim czuła, kiedy jej wargi zamykały się na licznych ubytkach… Ciamknęła cicho i przestała się wtrącać.
- Po co ci kotek? – drążyła sprawę Anna, ale bardziej dręczyło ją pytanie, jak to możliwe, żeby w jeden dzień prześladowało ją tyle kotów. Trzeba przełamać ten koci urok!
- Kotki są fajne – rzuciła Marysia.
To stwierdzenie wydało się jej zbyt lakoniczne. Też mi powód, żeby mieć kotka!
- Foki też.
- Mają fajne futerko.
- Foki też.
- Tak, tak, i potrafią klaskać płetwami. – Marysia zamachała nożem i widelcem zupełnie jak foka w cyrku.
- Foki nie mają płetw – poprawiła ją szybko.
- Dobra, mają takie śmieszne łapki i potrafią żonglować nosem. Po prostu czad.
- To chcesz kotka, czy fokę? – spytała Anna niewinnie.
- Kotka. Ty możesz mieć fokę.
- Nic nie mówię – zacmokała Maria. – Ale ty powinnaś.
- Mamo, jak mam ją wychowywać, skoro komentujesz każde moje słowo? Poza tym nie jestem za tresurą dzieci. Ma prawo mieć swoje zdanie i trochę pożartować przy stole. Jest u siebie w domu.
- Nie jestem dzieckiem! – wrzasnęła Marysia.
- No i masz swoje wychowanie – Maria sapnęła z satysfakcją. - Pewnego dnia możesz obudzić się z nożem w plecach.
- Babciu, przesadzasz.
- I w boku – kontynuowała z powagą Maria. – A przede wszystkim w sercu.
Roztoczywszy przed córką i wnuczką tę krwawą wizję, zrobiła usta w ciup. Wiedziała, że ta mina szczególnie wszystkich złości, z tym większą satysfakcją z nią zastygła. Anna zmierzyła ją wzrokiem.
- Kiedy obudzę się z nożami sterczącymi mi z pleców, boku i serca, wspomnę twe słowa i pożałuję.
- To będzie cud medyczny – zachichotała Marysia.