|
Jak pracowało się Pani z Joanną Brodzik? Czy granie tak bliskiej intensywnej relacji na ekranie zbliżyło Was prywatnie?
Obie wspierałyśmy się z całych sił. Szczególnie, że pracowałyśmy z dwoma mocnymi facetami (Bogusław Linda i Arek Tomiak).... A na serio Joasia jest niezwykłą osobą, ciepłą i wrażliwą. Tak ją zresztą zawsze postrzegałam. Ja nie jestem wylewna. Ona też. Traktujemy się czasem trochę po męsku, ale to co emanuje z ekranu jest bliskością jakiej nie da się udać. Bardzo jestem dumna, że tak pięknie zagrała.
Film porusza tematy, o których wszyscy boimy się myśleć, nie chcemy mówić. Czy trudno było przełamać tę barierę? Czy film zmienił coś w Pani prywatnym patrzeniu na chorobę, bezradność?
Cieszyłabym się, gdyby udało mi się przy okazji tego filmu rozpętać dyskusję na temat bezradności wobec choroby. Po to przede wszystkim starałam się ten film zrealizować. Tak często nie wiemy jak się zachować w obliczu choroby. I coraz częściej takie dramaty dotykają każdego z nas. Nie mamy na nie wpływu, a zdrowie, życie to wartości jakich nie da się kupić. Często myślę, jak bardzo wszyscy stajemy się równi wobec choroby. A śmierć to przecież jedyny „kontrakt” zagwarantowany każdemu z nas bez względu na pozycję społeczną czy status majątkowy. Ja już wiem, że ani choroby, ani śmierci nie wolno się bać, że trzeba walczyć do końca, ale też się nauczyć pomóc komuś odejść. Tak po prostu, bez patosu i łez. I trzeba o tym mówić.
Co chciałaby Pani dać ludziom, publiczności, wypuszczając z rąk ten film?
Wiarę, że cudownie jest odnaleźć w sobie „dziecko” bez względu na wiek. Pewność, że przyjaźń jest jak powietrze, trzeba tylko sobie zdać z tego sprawę. Nadzieję, że śmierć nie zawsze jest końcem.
Kiedy wypowiada Pani tytuł filmu Jasne błękitne okna, co Pani przychodzi do głowy?
Mam pod powiekami uśmiechniętą twarz mojej przyjaciółki, która mówi: Ale dałaś czadu Becia!
|