|
Profesjonaliści przyjęli film ze sporym entuzjazmem, co może zapowiadać niezły wynik nad Wisłą potwierdzony wcześniejszym sukcesem filmu za oceanem. Tam "Déja vu" pozwoliło zarobić twórcom już prawie 53 miliony dolarów.
Filmy spółki Bruckheimer-Washington-Scott zazwyczaj nie zawodzą ani widzów, ani producentów. Wystarczy przypomnieć "Karmazynowy przypływ" z 1995 roku (25 grudnia na antenie Polsatu), sygnowany przez tę trójkę. Producent Jerry Bruckheimer doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że obsadzenie głównej roli - agenta Douga Carlina, jest kluczowe. Była tylko jedna, niekwestionowana kandydatura: Denzel Washington. Denzel to aktor, który ma natychmiast publiczność w garści, niezależnie od roli, jaką gra. Przejmujemy się jego losem, troszczymy o niego, jego dylematy stają się naszymi dylematami. Reżyser Tony Scott zauważył: Carlin jest obdarzony wielką intuicją. I to też bardzo go zbliża do Denzela, który jest aktorem wybitnie intuicyjnym. Intuicja jest dla niego kluczowa w budowaniu roli, podpowiada mu najlepsze rozwiązania. Jeśli chce coś zmienić, często nie potrafi wytłumaczyć, dlaczego. On to po prostu wie i czuje.
Pozostaje teraz poczekać na debiut kinowy filmu, a jest na co, bo oprócz wymienionych już nazwisk, na ekranie zobaczymy również Jima Caviezela, znanego ze swojej wybitnej kreacji w "Pasji" Mela Gibsona, oraz jednego z najbardziej zapracowanych aktorów hollywoodzkich - Vala Kilmera.
Agent federalny z agencji ATF, Doug Carlin, prowadzi śledztwo w sprawie wybuchu bomby na promie w Nowym Orleanie. Ze zdziwieniem dostrzega, że zarówno on sam, jak i ci, którzy ocaleli, przeżywają déja vu. Zjawisko okazuje się kluczem nie tylko do uniknięcia kolejnego zamachu, ale nawet i tego, który już miał miejsce.
"Déja vu" na ekranach kin od 5 stycznia.
|