|
rozrywkowej siostry. Dlatego gdy w ramach przygotowań do nowego projektu firma wysyła ją na kurs ogrodnictwa, Lily zabiera rodzinę ze sobą. Dziewczyny świetnie się bawią, a jej udaje się na kilka chwil zapomnieć o tęsknocie.
Szybko okazuje się, że sadzenie roślin i pielenie grządek to nie tylko przyjemne hobby, ale też okazja, by spojrzeć na swoje życie z innej perspektywy i skonfrontować się z niewygodną prawdą o sobie samej.
Fragment książki
Od śmierci mojego męża minęły ponad trzy lata, jednak
pod wieloma względami mam z niego teraz więcej pożytku
niż kiedykolwiek. Wprawdzie nie mogę liczyć na to, że wyniesie
śmieci, ale świetnie narzeka mi się na niego, kiedy robię
to sama, i ogólnie rzecz biorąc, jest wspaniałym towarzyszem
– cóż z tego, że niewidzialnym? Także w roli chłopca
do bicia nie ma sobie równych, ponieważ został skremowany
i w związku z tym nigdy nie protestuje, gdy go o coś obwiniam.
Dużo z nim rozmawiam, choć nasze rozmowy – niegdyś metafi
zyczne dywagacje na temat znaczenia śmierci – z czasem
przerodziły się w najzwyklejsze małżeńskie pogawędki o tym,
co zjeść na obiad albo kto zgubił formularze deklaracji podatkowych.
Kiedy zginął w wypadku samochodowym piętnaście metrów
od naszego domu, ja również chciałam umrzeć. Nie dlatego, że
miałam złamane serce – choć miałam – ale ponieważ zupełnie
nie potrafi łam sobie wyobrazić, jak zdołam bez niego sprostać
wyzwaniom codzienności. Tak czy inaczej, dobrze, że nie
umarłam, bo czekałby na mnie w niebie i, o rany, byłby mocno
wkurzony. Wieczność w jego towarzystwie trwałaby naprawdę
długo, jestem tego pewna.
Zatopiona w bezładnych myślach, jechałam samochodem,
kiedy zadzwonił telefon. Na ekranie wyświetlił się numer mojej
siostry Rachel.
– Cześć, Lil, pewnie odbierasz dzieciaki? – Sam dźwięk jej
głosu sprawił, że się uśmiechnęłam.
– Owszem. To dość żenujące, że tak dobrze znasz mój rozkład
dnia.
Włączyłam kierunkowskaz, zwolniłam nieco na światłach,
po czym skręciłam, a to wszystko z telefonem wciśniętym nieprzepisowo
między ucho a ramię. Czasami zadziwiam samą
siebie.
– A możesz w drodze powrotnej podrzucić mi parę rzeczy?
– Umawiałyśmy się, że wpadnę?
Zapomniałam? To nie było wykluczone.
– Całkiem możliwe. Skąd mam wiedzieć? Tak czy siak, od
kilku dni nie widziałam dziewczynek, a wiesz przecież, jak za
mną tęsknią.
Roześmiałam się.
– Mogę z pełną szczerością zaświadczyć, że ani razu o tobie
nie wspomniały.
Rachel zachichotała.
– Pewnego dnia pogodzisz się z myślą, że kochają mnie bardziej
niż ciebie. Wypierając to, tylko utrudniasz nam wszystkim
życie.
Włączyłam się w sznur oczekujących aut i uśmiechnęłam
przez szybę do dyżurującej nauczycielki.
– Niech będzie, przepadają za tobą. Co ci przywieźć? Jakieś
podstawowe wiktuały typu mleko czy raczej coś bardziej
w twoim stylu, jak lubrykant albo podpałka do kominka?
Mała dłoń plasnęła o szybę, sprawiając, że podskoczyłam
z przestrachu, i pozostawiając brudny ślad. Właścicielka dłoni,
Annabel, zajrzała do wnętrza auta i zmrużyła oczy. Jej młodsza
siostra Clare stała nieco z tyłu, rozglądając się nieprzytomnie.
Nauczycielka posłała mi zza ich pleców sztywny uśmiech.
W jej oczach lśniła wymęczona cierpliwość zabarwiona niejasną
groźbą, która nakazała mi natychmiast pakować dzieciaki
do środka i wynosić się stąd do diabła. Pośpiesznie odblokowa-
łam drzwi, pragnąc jak najszybciej znaleźć się poza zasięgiem
jej morderczego spojrzenia.
– Potrzebne mi pół kilo boczku – mówiła tymczasem Rachel.
– Do tego parmezan, spaghetti, jajka, bochenek chleba
i butelka czerwonego wina. Aha, i oczywiście masło.
– Oddzwonię do ciebie. – Wyprostowałam głowę i odłoży-
łam telefon na podłogę. – Pomóc ci ją zapiąć, Bel?
– Poradzę sobie.
Annabel, choć skończyła zaledwie siedem lat, obdarzona
była powagą czterdziestopięcioletniej pracownicy dyplo macji.
Taka już się urodziła: stopniowo opanowała sztukę ssania piersi,
potem raczkowania i spożywania stałych pokarmów, ze stoickim
spokojem przyjmując każde kolejne wyzwanie, jakie przed
nią stawiałam. Przyglądała się światu z rezygnacją, jakbyśmy
wszyscy byli dokładnie tacy, jak opisano nas w broszurce: odrobinę
rozczarowujący, ale cóż można na to poradzić? Zapięła
Clare w foteliku, mocując się z paskiem.
– Za ciasno?
Clare pokręciła głową.
– Za luźno?
Clare znów zaprzeczyła, wlepiając w starszą siostrę ufne
spojrzenie wielkich brązowych oczu. Annabel skinęła głową
i zapięła własny pas pewnym ruchem godnym raczej pilota
oblatywacza tuż przed pięćdziesiątym startem niż kogoś bez
przednich zębów i ze spinką w kształcie Dory Odkrywczyni
we włosach.
– Możemy jechać – oznajmiła.
– Clare? – Chciałam się upewnić, że mała nie straciła od
rana umiejętności budowania zdań. Gdyby tak było, pewnie
zadzwoniliby do mnie ze szkoły, choć przy tych cięciach budżetowych,
kto wie?
– W drogę, hej ho. – W porządku, sygnał z najmniejszej planety
w układzie odebrany.
Wymacałam na podłodze telefon i oddzwoniłam do Rachel.
Tym razem włączyłam głośnik i położyłam aparacik na kolanach.
W końcu w samochodzie są dzieci – bezpieczeństwo
przede wszystkim, proszę państwa. Rachel odebrała, zanim
zdążył wybrzmieć pierwszy sygnał. Moja siostra jest niezwykle
zajętą osobą.
Śledząc inne samochody w poszukiwaniu luki, w którą mog-
łabym się wcisnąć, wrzasnęłam do mikrofonu:
– Hej, czemu chcesz, żeby ci przywieźć składniki do carbonary?
I czemu nie możesz sama ich kupić, kiedy będziesz wracać
z pracy?
– Bo lubię ci zadawać zagadki i rzucać drobne wyzwania, żebyś
nie wyszła z formy. Inaczej mózg ci obumrze, a kto będzie
wtedy pomagał dziewczynkom w lekcjach?
– Czy my też załapiemy się na wyżerkę?
– Jasne. Będzie mi bardzo miło. Czemu na mnie krzyczysz?
– Nie krzyczę na ciebie, zepsuł mi się Bluetooth. Ale cieszę
się, że zrobisz obiad.
Skręciłam w lewo.
– Jedziemy do sklepu? – zapytała Annabel. Wiedziałam, że
nie lubi sklepów, ale liczyłam na to, że zwycięży nadzieja na
nadprogramowe słodycze.
Skinęłam głową.
– Jeszcze jedno – dodała moja siostra. – Będziesz musiała
mi powiedzieć, jak się robi carbonarę.
– A potem pojedziemy do cioci Rachel? – spytała Clare.
Przytaknęłam, a po chwili potrząsnęłam głową. Moja siostra
właśnie ćwiczyła na mnie sztuczkę umysłową rycerzy Jedi
zwaną „to nie są droidy, których szukacie”.
– Czekaj, Rach, wytłumacz mi coś: skoro to ja robię zakupy
i ja będę gotować, czemu po prostu nie przyjedziesz do mnie?
Cisza.
– Rzeczywiście, to znacznie lepszy pomysł. Dzięki! Do zobaczenia.
Ton jej głosu podpowiedział mi, że zaraz się rozłączy.
– Stop – przerwałam jej. – Skoro przyjeżdżasz na obiad, mo-
żesz po drodze zrobić zakupy. Nie zapominaj, że ja mam na
głowie dzieci.
– No tak. Niech będzie.
Rozłączyła się.
Spojrzałam na Clare w lusterku wstecznym.
– Nie, kochanie. Ciocia Rachel przyjedzie do nas.
Dziewczynki wyraźnie się ucieszyły. Naprawdę lubiły ją bardziej
niż mnie. Co w tym zresztą dziwnego? Potrafi ła zmienić
prośbę o przysługę w zaproszenie na kolację i na dodatek sprawić,
że wykiwany nie miał cienia pretensji.
|