|
ulubione dania, które zapewniły jej doskonałą sylwetkę i przeszło 250 niepublikowanych wcześniej fotografii z domowego archiwum!
To wszystko składa się na wyjątkową książkę, którą porównać można jedynie z głośnymi przed kilku laty Fragmentami Marilyn Monroe.
Audrey i mały Luca from Audrey at Home by Luca Dotti. Photograph by Henry Clarke; © Condé Nast Archive/Corbis. Published by Harper Design, an imprint of HarperCollins Publishers; © 2015 by Luca Dotti
Tym bardziej niezwykła to lektura, że ukazuje osobę zupełnie inną niż ekranowa Audrey-trzpiotka, którą wielbiły tłumy. Luca Dotti tworzy portret spełnionej matki i żony, doskonałej kucharki, wielbicielki domowego ogniska, która gotowa była porzucić czerwony dywan dla rodzinnych kolacji i przyjęć w ogrodzie. Trzon książki stanowią osadzone w rodzinnym kontekście przepisy kulinarne. Są one jednak smakowitym, ale tylko pretekstem, niecodziennym sposobem na bezprecedensowe pokazanie prawdziwego życia legendy kina, poczynając od dzieciństwa spędzonego w Holandii podczas II wojny światowej, przez karierę w Hollywood, życie aktorki, matki i żony w Rzymie, aż po ostatnie lata spędzone na podróżach po świecie w roli ambasadora UNICEF.
Audrey w domu to rodzaj intymnego albumu, barwnego patchworku pokazującego świat aktorki i tych, których kochała najbardziej – jej dzieci, przyjaciół, zwierzęta. To wyrafinowana i piękna opowieść, która rozwija się od śniadania do lunchu, od lunchu do kolacji, od kolacji do przyjęcia w ogrodzie.
Książka, która pozwala nam zajrzeć do domu Audrey przez dziurkę od klucza.
Luca Dotti
– syn Audrey Hupbern z drugiego małżeństwa z włoskim psychiatrą, prof. Adreą Dottim. Z wykształcenia grafik, projektant, obecnie prowadzi pomagającą dzieciom na całym świecie Fundację im. Audrey Hepburn, stworzoną przez rodzinę aktorki już po jej śmierci, w 1994 roku. Mieszka w Rzymie z żoną i trojgiem dzieci.
Nigdy nie znałem Audrey Hepburn. Jako mały chłopiec, kiedy dziennikarze natarczywie mnie o nią wypytywali, odpowiadałem z rozdrażnieniem: „To pomyłka. Jestem synem pani Dotti”. Wybuchali wtedy śmiechem. Dla sześciolatka nie ma znaczenia, czy jego mama jest baleriną, naukowcem, aktorką, czy po prostu mamą. Wie, że jego rodzice są dobrzy w tym, co robią, i to mu wystarcza. Zresztą, historie opowiadane przez Tatę psychiatrę były dużo ciekawsze. W domu to on był w centrum uwagi, zwłaszcza w okresie gdy Mama odłożyła na bok karierę zawodową, żeby skupić się na nowej roli żony i matki.
Kiedy dorastałem, było mniej więcej tak samo. Statuetka Oscara, którego dostała za rolę w Rzymskich wakacjach, stała między książkami na półkach w bawialni w La Plaisible, naszym domu w maleńkiej szwajcarskiej wiosce Talochenaz, wraz z innymi pamiątkami takimi jak barwne szwedzkie koniki, które ze względów sentymentalnych przechowuję do tej pory. Na eksponowanym miejscu w salonie Mama postanowiła trzymać wyrazy uznania za jej działalność humanitarną, gdyż one miały dla niej dużo większe znaczenie. Pamiętam jej reakcję, kiedy w 1992 roku Brown University przyznał jej tytuł honorowy. Nigdy nie miała możliwości studiowania, chociaż tego chciała, i była bardzo dumna z tego wyróżnienia. „Wyobrażasz sobie? – powiedziała – tytuł naukowy dla mnie, kogoś z takimi brakami w wykształceniu?
Taki stosunek do siebie jako „gwiazdy” wynikał też z jej podejścia do kina i siebie na ekranie... Nie uważała się za wielką aktorkę. Jedyne plotki z pracy, jakimi się ze mną dzieliła, dotyczyły jakichś koleżanek aktorek, które mogły imprezować całą noc, a następnego dnia, po nałożeniu makijażu i pociągnięciu łyka czegoś mocniejszego, potrafiły jakby nigdy nic wykonywać swoją pracę. Mówiła, że czasami musiała je dosłownie wyciągać z łóżka, tak jak to robiła z moim ojcem, który kiedyś przyznał: „Gdyby nie twoja mama, która prysznicami i kawą mobilizowała mnie do pracy, nigdy nie zostałbym profesorem”.
Luca Dotti, Audrey w domu, przełożyła Dorota Dziewońska
|